Ogłoszenie 
UWAGA: strona
wolne-forum-transowe.pl
NIE ma nic wspólnego z niniejszym forum


NIE należy podawać tam swoich danych logowania ze strony:
transpomoc.pl

Poprzedni temat «» Następny temat
Cierpienie związane z wyglądem
Autor Wiadomość
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-08, 15:14   Cierpienie związane z wyglądem

Moje pytanie będzie krótkie - jak sobie poradzić z cierpieniem związanym z wyglądem, przy świadomości, że lepiej już nie będzie?

Uprzedzając:
- "po prostu zaakceptuj siebie", "polub bycie (fizycznie) chłopakiem" - takich rzeczy możecie nie pisać,
- Defiant, Iza: proszę o zignorowanie tematu jeśli można
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-08, 15:17   

Dlaczego nie będzie i czy to wynika z "praw fizyki" czy np. z braku środków?
_________________
Freja Draco
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-08, 15:19   

z praw fizyki, choć oznacza to też brak środków

(ofc zawsze jest jakaś szansa, że wymyślę genialny sposób na biznes i zostanę milionerką, ale wiele rzeczy jest możliwych, a mimo to z uwagi na niskie szanse nie sposób je uwzględniać w realnych planach)
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-08, 15:37   

A tak w ogóle to na jakim etapie jesteś z tym wszystkim? Przed, w trakcie, po?

Następne pytanie: a to jest cierpienie związane tylko z wyglądem, czy również z tym, że generalnie wszystko jest do d...? Jeśli tak, to czy cokolwiek z tych rzeczy do d... można próbować jakoś zmienić, żeby coś jednak poprawić i mieć poczucie, że przynajmniej w tej kwestii coś jednak od nas zależy?
_________________
Freja Draco
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-08, 15:58   

Cytat:
A tak w ogóle to na jakim etapie jesteś z tym wszystkim? Przed, w trakcie, po?

Tak jak zasugerowałam na początku - po wszystkim. Zrobiłam pod względem tranzycyjnym wszystko co mi się kalkulowało, tj. niektóre rzeczy może by mi poprawiły wygląd ale relacja zysków do strat czyni je nieopłacalnymi.
Cytat:
Następne pytanie: a to jest cierpienie związane tylko z wyglądem, czy również z tym, że generalnie wszystko jest do d...?

Z wyglądem, tylko. Ogólnie rzecz biorąc, nie mam depresji.
Cytat:
Jeśli tak, to czy cokolwiek z tych rzeczy do d... można próbować jakoś zmienić, żeby coś jednak poprawić i mieć poczucie, że przynajmniej w tej kwestii coś jednak od nas zależy?

To nie rozwiązuje prawdziwego problemu. Problem polega na tym, że cierpię, bo nie mogę zaakceptować, że jestem brzydka i nie mogę być piękna, po prostu. Boli mnie to dogłębnie. Dlatego pytam, bo może ktoś zna sposób - wszak różni ludzie tu piszą.
 
 
moonchild
użytkownik

Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 7
Posty: 126
Wysłany: 2016-02-08, 17:06   

Pomijając ingerencję chirurgiczną, już sam makijaż może zrobić baaardzo wiele. Poza tym dodaje pewności siebie i (całe szczęście) schodzi razem z wodą, co oznacza, że można eksperymentować. Nie martw się, żadna z nas nie wygląda dobrze zaraz po wstaniu z łóżka, więc rozumiem Twoje cierpienie.
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-08, 17:43   

Nikt z was nie odpowiada na pytanie @numumu.
Ona wprost zapytała:
Jak sobie poradzić z cierpieniem związanym z wyglądem, przy świadomości, że lepiej już nie będzie?
Pyta więc o to "co zrobić z cierpieniem", przy świadomości bezsilności, a nie "co może w sobie zmienić". Zatem również nie pyta o "zmianę świadomości", do której próbujecie ją przekonać - poniekąd podkreśliła to pisząc:
- "po prostu zaakceptuj siebie", "polub bycie (fizycznie) chłopakiem" - takich rzeczy możecie nie pisać,
Pytanie @numumu brzmi właściwie następująco:
- Jak nie zmieniając świadomości (iż lepiej już nie będzie), poradzić sobie z cierpieniem wynikającym ze swojej fizyczności?

Zastanawiam się czy jest to w ogóle możliwe, gdyż twoje cierpienie @numumu wynika własnie z przyjętej przez Ciebie perspektywy. Zmieniając perspektywę mogłabyś zneutralizować swoje cierpienie, a wręcz przekuć je na swój ogromny atut.

Jeżeli jednak nie chcesz zmieniać swojej świadomości, to może warto pomyśleć nad tym, że dobrze Ci właśnie z taką świadomością - gdyż zmieniać jej nie chcesz. Więc już jest coś pozytywnego, po prostu lubisz się umartwiać - czyż nie? Zatem twoje cierpienie jest mniejsze niż mogłoby się wydawać ];>

Co jeszcze możesz zrobić, aby zmniejszyć swoje cierpienie? Możesz spróbować zmienić kierunek wydawanej energii. Masz świadomość, że nic ze swoim wyglądem nie jesteś w stanie zrobić, sprawia ci to ból, więc po co wydawać na to swoje zasoby uwagi? Może przekieruj ją na inne czynności? Praca, seks, narkotyki, alkohol (oczywiście żartuję, ale warto się zastanowić nad czynnościami, które pochłoną Ciebie bardziej niż twoje cierpienie).
Możesz też pójść w kierunku odwrotnym, zacząć obserwować swoje cierpienie, ale tak jakby przytrafiało się komuś innemu, a nie Tobie - to metoda buddyjska, nie wiem czy skuteczna, na mnie czasami działa w przypadku bólu fizycznego, zamiast się od niego odcinać, zaczynam go analizować i zastanawiać się "właściwie co czuję, kiedy czuję, że coś mnie boli" - tak jakbym próbowała zwiększyć rozdzielczość swojego oglądu bólu. To bardzo pomaga, ale nie na długo. Nie wiem jednak jak z bólem psychicznym, bo tutaj nie próbowałam nigdy tego robić, gdyż zdecydowanie pisanie kolejnych stron "pamiętnika użalania się nad sobą" daje więcej zabawy i jest przyjemniejsze (bo można sobie popłakać nad tym "jak mi źle", można szukać sposobów "jak się zabić", można rozmyślać nad tym co inni będą czuć jak mnie nie będzie - znacznie lepszy "film").

Więc może jednak warto spróbować zmienić perspektywę? Nic przez to nie stracisz :)
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
wendigo
użytkownik
TRU ts ;)


Tożsamość płciowa: m
Preferowany zaimek: on
Punktów: 1033
Posty: 10306
Wysłany: 2016-02-08, 20:39   

ElżbietaFromage napisał/a:
Nikt z was nie odpowiada na pytanie @numumu.
Ona wprost zapytała:
Jak sobie poradzić z cierpieniem związanym z wyglądem, przy świadomości, że lepiej już nie będzie?
Pyta więc o to "co zrobić z cierpieniem", przy świadomości bezsilności, a nie "co może w sobie zmienić". Zatem również nie pyta o "zmianę świadomości", do której próbujecie ją przekonać - poniekąd podkreśliła to pisząc:
- "po prostu zaakceptuj siebie", "polub bycie (fizycznie) chłopakiem" - takich rzeczy możecie nie pisać,
Pytanie @numumu brzmi właściwie następująco:
- Jak nie zmieniając świadomości (iż lepiej już nie będzie), poradzić sobie z cierpieniem wynikającym ze swojej fizyczności?

Dużo filozofii. Tylko że nie ma czegoś takiego jak "lepiej już nie będzie". Zawsze może być, np. w wyniku operacji plastycznej. Nunumu zrobiła SRS, jestem pewien że przy dalszej wytrwałości na jakieś operacje plastyczne też by zarobiła (zwłaszcza, że te już niekoniecznie trzeba robić za granicą jeśli to jakieś drobiazgi). Czy się kalkuluje czy się nie kalkuluje, to już inna sprawa (do przemyślenia).

A odpowiedzieć na pytanie nunumu bardzo bym chciał, ale nie bardzo wiem jak... bo ja jednak kiedy czegoś nie akceptuję, myślę o tym jak można to zmienić.
Chociaż w sumie jak sobie pomyślę, że mam podobny problem z genitaliami, to przychodzą mi do głowy dwa rozwiązania:
- poszukać ludzi, których właśnie to kręci co się Tobie nie podoba - to średnie rozwiązanie chyba, ale kto wie? może akurat zacznie i mi się podobać że jacyś faceci uważają mikropenisa za właśnie obiekt swego fetyszu? ;) Może analogicznie da się z innymi częściami ciała, z których nie ma zadowolenia?
- patrzeć na innych ludzi i szukać w nich tych cech, a może przy tych cechach oni mimo wszystko są też ładni? Tu przykład z moim łysieniem - przerażało mnie to kiedyś bardziej ale spotkałem dwóch kolegów w pracy, którzy golą się na łyso... i wyglądają naprawdę fajnie. Może będę wglądać podobnie :)
_________________
 
 
Armand
użytkownik
ImperialistycznyKnur


Preferowany zaimek: on
Punktów: 775
Posty: 5163
Skąd: Katowice/Katzendorf
Wysłany: 2016-02-08, 20:47   

wendigo napisał/a:
Tu przykład z moim łysieniem - przerażało mnie to kiedyś bardziej ale spotkałem dwóch kolegów w pracy, którzy golą się na łyso... i wyglądają naprawdę fajnie. Może będę wglądać podobnie :)


Wendigo, będziesz wyglądał jak Jason Statham.

wendigo napisał/a:
Dużo filozofii.


Z mojego punktu widzenia są trzy opcje. Dwie z nich to te, które odrzuca nunumu. Czyli zaakceptować albo zmienić. Trzecia to filozofia x:

Ja długo uczyłem się, że jak się nic nie robi, to się nic nie zmienia. Więc stawiam na dwie pierwsze. A namyślałem się w życiu już tak, ze mogłbym myśliwym zostać.
_________________
"Jeśli chcesz mieć coś, czego nie miałeś, musisz zacząć robić coś, czego nie robiłeś."
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-08, 20:51   

wendigo napisał/a:
Dużo filozofii. Tylko że nie ma czegoś takiego jak "lepiej już nie będzie". Zawsze może być

Najprostszy dowód na fałszywość twojej tezy:
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-08, 21:12   

ElżbietaFromage, podobno jednemu się udało. ;)

Ogólnie, dziękuję że napisałaś. Przeczytałam - i pomyślę. :)

Wendigo - tobie też dziękuję.
 
 
wendigo
użytkownik
TRU ts ;)


Tożsamość płciowa: m
Preferowany zaimek: on
Punktów: 1033
Posty: 10306
Wysłany: 2016-02-09, 04:15   

Armand napisał/a:
Wendigo, będziesz wyglądał jak Jason Statham.

Noooo eno, noo jakbym tak wyglądał to bym się nawet na łyso nie golił :P Wygląda super.

ElżbietaFromage napisał/a:
wendigo napisał/a:
Dużo filozofii. Tylko że nie ma czegoś takiego jak "lepiej już nie będzie". Zawsze może być

Najprostszy dowód na fałszywość twojej tezy:
Obrazek

Bez komentarza :P
Myślałem że rozmawiamy o żyjących :P Nieżywym jest z resztą wszystko jedno.
_________________
 
 
Nadiyah
użytkownik
użytkowniik


Tożsamość płciowa: k
Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 17
Posty: 502
Skąd: EPWA/EPMO
Wysłany: 2016-02-09, 08:27   

A właściwie to co Ci przeszkadza? Tutaj jest źródło tego co zrobić żeby było lepiej.
Generalnie poza próba akceptacji swoich wad, albo jakies poprawki czy to makeupem czy nawet za pomocą chirurgii.
Czy na pewno są to tylko problemy tematyki wyglądu?
Spróbuj może znaleźć jakies pasje? Z tego co pamiętam, to programistką byłaś + dość niszową - jeśli to cie pasjonuje, to może jakoś to rozwinąć?
_________________
我喜欢吃鸡

 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-09, 08:29   

wendigo napisał/a:
Myślałem że rozmawiamy o żyjących Nieżywym jest z resztą wszystko jedno.

A żyjący nie cierpią z tego powodu, że ktoś umarł?
Jest bardzo wiele sytuacji, które można określić jako "lepiej już nie będzie", a każdy kolejny dzień wręcz pokazuje, że będzie tylko gorzej i jedyne co możesz wówczas zrobić to pogodzić się z takim stanem rzeczy. A to, że jesteś wówczas żywy, to tym gorzej, bo obojętne to ci nie jest.
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-09, 16:34   

Cytat:
Jeżeli jednak nie chcesz zmieniać swojej świadomości, to może warto pomyśleć nad tym, że dobrze Ci właśnie z taką świadomością - gdyż zmieniać jej nie chcesz. Więc już jest coś pozytywnego, po prostu lubisz się umartwiać - czyż nie? Zatem twoje cierpienie jest mniejsze niż mogłoby się wydawać ];>

Chcę, nie chcę... Zawsze może być gorzej. Wiem to. Ale jakoś mniej mnie od tego nie boli, bo mogłoby być też lepiej, to znaczy ja mogłabym być kimś lepszym, bo to problem ze mną, a nie ze światem. Teoretycznie dużo mam argumentów na to, że nie mam wpływu, że mam nierealistyczne oczekiwania od siebie, ale to do mnie nie dociera. Nie akceptuję tego w najmniejszym stopniu. Chcę żyć nie cierpiąc bez sensu, więc szukam metody aby to cierpienie zmniejszyć lub mieć choć poczucie, że czemuś ono służy. Ale czegoś serio, w co jestem w stanie naprawdę uwierzyć.

Metoda buddyjska rzeczywiście pomaga, ale na krótko. To taka intelektualizacja, oddalenie się, racjonalna analiza. Nie zdejmuje to jednak poczucia niewoli, a więc cierpienie zawsze wraca. Użalanie się nad sobą też pomaga, tak jak myślenie o różnych rzeczach. Jest to zawsze jakaś pomoc.

Przenoszenie energii gdzie indziej jest trudne, i nie mam do niego motywacji, nie czuję, że to cokolwiek zmienia, a więc cierpienia nie zmniejsza, nie widzę w tym sensu. Czyli znowu: nie wierzę w tą metodę, więc nie mam energii którą mogłabym w nią zaangażować; angażowanie się w jakieś działania na krótko oddala myśl o wyglądzie, musiałabym się zaangażować w coś, co zajmuje mój czas bez przerwy i wykańcza mnie fizycznie do tego stopnia, że nocą tylko padam na łóżko. Raczej nie ma takiej rzeczy a wszystko co robię zostawia miejsce na myślenie.

I tutaj wracam do tego, co mi wszyscy proponują:
Cytat:
Więc może jednak warto spróbować zmienić perspektywę?

Nie wiem, czy jest w ogóle możliwe uwierzyć w coś mimo obserwacji świadczących przeciwnie, które docierają do mnie cały czas. Nie wiem jak wykrzesać sobie energię do wmawiania sobie rzeczy w które się nie wierzy? Tylko żeby mniej cierpieć? Ale jakoś okłamywaniem samej siebie się brzydzę, więc to by było jeszcze gorsze, niż to, co jest teraz. Mimo pozorów, staram się nienawidzić samej siebie najmniej jak to jest możliwe.
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-09, 16:44   

nunumu napisał/a:
Przenoszenie energii gdzie indziej jest trudne, i nie mam do niego motywacji, nie czuję,że to cokolwiek zmienia

Może łatwiej byłoby, gdyby nie było to przenoszenie uwagi na zasadzie: "ojej, coś mnie męczy, to znajdę sobie jakieś inne zajęcie, chociaż go nie lubię", tylko znalezienie sobie czegoś, co samo w sobie sprawia ci frajdę. Ale czasem trzeba tego trochę poszukać, a jeśli masz akurat depresję, to odczuwanie frajdy w ogóle może być czasowo zepsute i wtedy faktycznie trudno się zmotywować :/
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-09, 16:46   

Ale ja nie mam depresji. Jest mnóstwo rzeczy które sprawiają mi przyjemność, mam wielu znajomych, zajmuję się inicjatywami politycznymi w których sens wierzę, czasami coś kreatywnego wymyślę, lub nowego się nauczę. To że nie mam depresji i znajduje jakieś przyjemności w życiu nie oznacza jednak, że nie cierpię przez swój wygląd. Mam wrażenie, że nie wszyscy mnie rozumieją. Gdybym miała depresję to po prostu poszłabym do psychiatry po tabletki na depresję, i tyle by było po problemie.
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-09, 17:55   

nunumu napisał/a:
Mam wrażenie, że nie wszyscy mnie rozumieją.

Z przykrością muszę stwierdzić, że rozumiem Ciebie aż zbyt dobrze...
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-09, 18:00   

ElżbietaFromage napisał/a:
nunumu napisał/a:
Mam wrażenie, że nie wszyscy mnie rozumieją.

Z przykrością muszę stwierdzić, że rozumiem Ciebie aż zbyt dobrze...

No...
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-09, 18:06   

Kiedyś napisałam coś takiego :)

04.03.2013 [13:31]
Czuję się zmieszana, nieokreślona. Cały czas trwa we mnie bitwa pesymizmu z pragnieniem nadziei. Widzę swoje odbicie i czuję, że nie mam żadnych szans na to, że doświadczę siebie jako kobiety. Chciałabym odrzucić to, co mam. Moje ciało, nawet jeśli męskie, mogłoby być inne, bardziej delikatne, ulotne, zwiewne. Jest jednak zdecydowanie ciężkie, masywne, wielka twarz, duże stopy. Wszystkie kluczowe aspekty karykaturalnie ciężkie. Jedyne, na co mam ochotę, to płakać.
Widzę siebie jako sprzeczność. W wyglądzie objawia się przez pomieszanie pewnych lżejszych cech, z topornością i ostrością. W psychice, która stoi w opozycji do ciała, zmieszanie wstydu i dumy. Nie dostrzegam w sobie piękna, jedynie karykaturalność. Kiedy patrzę na siebie, myślę, że dużo mi nie brakuje. Jednak to »dużo-nie« jest w rzeczywistości przepaścią, gdyż tej niewielkości nie sposób się pozbyć.
Czy pozostaje mi tylko pogodzić się z tą sytuacją i zaakceptować swój los? Dlaczego jednak miałabym to zrobić? Dlaczego miałabym zaakceptować taki stan rzeczy? Tylko dlatego, że taka jest rzeczywistość – że nie mogę przekroczyć siebie, nie mogę się zmienić? Jeżeli taka jest rzeczywistość, to ją odrzucam, z całą stanowczością.
Jestem kobietą transcendentną, niedoścignioną dla samej siebie. To niedoścignienie – oderwanie od siebie – jest niczym innym jak cierpieniem, poczuciem uwięzienia. Moją klatką jestem ja-sama. Na studiach pisałam, że »tylko ja-samo nigdy nie umiera«. Jedyna pewność, jaka jest: ja-sama, zawsze sobie obecna.
Chciałabym być zbawiona, uwolniona od siebie. Uwolniona jednak nie od pragnień, ale od ograniczeń. Tego pożądam.
***
Wczoraj błagałam Boga o śmierć. Dzisiaj chciałabym mu powiedzieć w twarz: [terefere] się [terefere]! Życzę mu wiecznego potępienia – za to, co uczynił mi oraz milionom ludzi. Jako kreator powinien być odpowiedzialny za, to co stworzył. Jednak jeśli jego wszechmoc miałaby polegać na tym, że jest również wolny od brania odpowiedzialności, to niech się wali po stokroć – nienawidzę tego [terefere].

Bóg – pojęcie, w które wrzuca się uznanie własnej bezradności. Ludzie cierpiąc, wymyślili »kogoś« kto zsyła na nich dolę. Bóg to los, przygodność nas wszystkich, absurdalność tej [terefere] przypadkowości. Jesteśmy absurdem, a »Bóg« służy tylko ucieczce od tej świadomości – choć sam jest nie mniej absurdalny. Moim zdaniem nadaje tylko absurdalności absurdalnego wymiaru. Bóg jest twarzą absurdu!
Dlaczego cierpimy? Czy w cierpieniu jest jakiś sens? Czy ma nam coś ukazać, coś ponad życiem, coś więcej? Czymże jednak miałoby być istnienie ponad istnieniem? Sama jego idea jest absurdalna.
Gdybym doświadczała przynajmniej chwiejności, przejścia od »cieszę się, że żyję«, po okresy poczucia bezsilności, wówczas byłoby jeszcze znośnie – tak myślę. Nie odczuwam jednak tego typu wahań. Świadomość własnej transcendentalności, niedoścignienia siebie, nie daje mi zaznać w takiej sytuacji ukojenia.
Sinusoida, jaka towarzyszy moim nastrojom, nigdy nie wychodzi poza odczucie goryczy spowodowanej własnym istnieniem, jego bezsilnością. Nawet w momencie zadowolenia, świadomość mojego położenia nie opuszcza mnie. W chwilowych przyjemnościach, uniesieniach, zachwytach pięknem świata, nie doświadczam ukojenia, jest wręcz przeciwnie. Piękno świata odsłania tylko kontrast między doświadczeniem zewnętrznym i poczuciem siebie. Zmienność pogody, pór roku, uświadamia mi moje położenie. Jestem jak kamień, wewnętrznie niezmienna. Trwanie mnie przeraża. Jeśli pomyślę sobie, że miałabym wytrwać, przetrwać i nie wiem jeszcze w jaki inny sposób »trwać«, doświadczam odczucia duszności. To-samość siebie. Taka sama od wieków i na wieki. Jeżeli nie istnieje możliwość zjednoczenia się z własną transcendentalnością, to nie istnieje również żadna nadzieja. Gdyż staje się ona w takim przypadku wiarą głupców, która mami czymś, co jest niemożliwe – osiągnięciem transcendentnego.
[15:58]
Wciąż zastanawiam się nad tym, dlaczego warto żyć? To jest istotne pytanie. Dlaczego warto żyć? Żyję, samo to przez się ma już – ponoć – jakąś wartość. Wartość »bycia« jako takiego, możliwość ustosunkowywania się do swojego własnego losu. Los, życie i ustosunkowywanie się do niego. Mam możliwość jakiegoś odnoszenia się do siebie, ocenienia tego, kim jestem w swoich oczach.
Nie podobam się sobie ani na ciele, ani na umyśle. Przy czym muszę stwierdzić, że to niepodobanie się sobie, jest dwojakie a wręcz trojakie. Ciało, nie podoba mi się ogólnie, jako będące danej płci – z uwagi na to, że męska płeć sprawia, że inni nachodzą mnie tak, jak
nachodzi się mężczyzn – a zarazem nie podoba mi się ono jako zbiór zmaskulinizowanych części, które stają się znakami odsłaniającymi nieprzekraczalność męskości.
A dlaczego nie podobam się sobie na umyśle? Umysł – jako rozumienie, pojmowanie siebie oraz świata, jako struktura wzajemnie odnoszących się do siebie myśli – jest procesem, który powoduje, że świat przedstawia mi się w taki sposób, w jaki go widzę. Ciało i umysł stanowią nierozerwalną całość, która jest kluczem otwierającym przede mną świat na te sposoby, jakie go widzę. Nienawidzę tego klucza, tego, w jaki sposób jawi mi się przez niego świat. Umysł sprawia, że pragnę czegoś, czego mieć nie mogę, ze względu na to, jakie mam ciało. Pragnienie, które nie może zostać zaspokojone.
Czy mam wierzyć, że osiągnę siebie? Osiągnę w tym życiu? To raczej niemożliwe, gdyż już na wejściu los odebrał mi prawo wyboru, uczynił mnie masywną i dopiero na podstawie tej masy mogę cokolwiek zdobywać, powiększać w rzeczy samej swoją masę. Ciężar bytu – przygniatający ciężar utraconych możliwości. Człowiek jest tylko traceniem siebie, traceniem kolejnych możliwości. Nie jestem tylko swoim »jeszcze nie«, ale przede wszystkim »już nie«. Pewne możliwości zostały mi odebrane, zanim mogłam się odnieść do siebie, uświadomić sobie »kim jestem« i »czego chcę«. Zostałam najpierw bezpowrotnie wykastrowana, aby na tej podstawie, dowiedzieć się kim jestem – ironia losu. Z każdym dniem staje się coraz bardziej masywna, moja strata jest coraz większa, aż ostatecznie stracę siebie zupełnie. Utracić siebie to znów się oddać się losowi – oddać się absolutnie.

15.03.2014
Czuję się zdominowana przez biologię, poskromiona przez nią. W związku z tym, piękniejsza staje się możliwość świadomego wyboru śmierci – jako poskromienie biologii.
Ciało odmawia mi posłuszeństwa, odmawia wyrażenia samej siebie. Jestem jak staruszka, która traci zupełnie kontrolę nad sobą. Utrata kontroli nad ciałem jest utratą praw do posiadania siebie – straciłam je, zanim się urodziłam. Ze względu na to, kim jestem, prawo do samostanowienia zostało mi odebrane już w momencie poczęcia.
Jeśli uznać, że postawa chrześcijańska oznacza przyjęcie życia takim, jakie ono jest – gdyż jest darem od Boga – to jestem antychrześcijanką. Jestem nią, gdyż nie godzę się na ograniczenie człowieka. Nie uważam, że należy zaakceptować »dar«, że nie można go odrzucić. Jestem antychrześcijanką, ponieważ uważam, że powinnością człowieka jest bunt, że człowiek został wezwany do budowania wieży Babel. Niezależnie od tego ile razy zostaną splątane języki. Ważny jest sprzeciw wobec »woli bożej«, na przekór jej. Tym właśnie jest człowiek – niezgodą na to, kim go uczyniono oraz pragnieniem przekroczenia siebie. Samobójstwo jest więc bardziej ludzkie niż poddanie się. Lepiej umierać stojąc, niż żyć na kolanach.
Bóg chrześcijan jest wrogiem człowieka, nawet w swoim ludzkim wydaniu – jako Jezus Chrystus. Człowiek ma jedną powinność, przekroczyć siebie, a jeśli nie może tego dokonać, powinien móc się zabić. Uśmiercenie siebie nie jest wyrazem bezsilności, wręcz przeciwnie, jest wyrazem najbardziej ludzkiej niezgody na własny los. Nikt nie jest człowiekiem, kto godzi się na swoje ograniczenie, przez rezygnację i poddanie się. Człowiek wypełnia swoje człowieczeństwo poprzez przekraczanie siebie tj. transcendencję.
Zastanawiam się czy jest jakaś wartość, sama w sobie, dla której warto żyć. Nie potrafię nic takiego znaleźć. Jeśli nie dostrzega się w niczym samoistnej wartości, to ciężko uznać, iż jest to celem życia. Kiedy przyglądam się sobie, dostrzegam jedynie estetyczne
wartości życia – »smak życia«. Nie dostrzegam wzniosłych wartości etycznych ani tym bardziej religijnych. Widzę tylko estetykę bycia. W każdej etyce, moralności, religijności etc. widzę tylko estetykę. Pytanie: czym ona dokładnie jest? Nie rozumiem jej jako »styl życia«, podążanie za modą etc. Dla mnie estetyka odnosi się w całości do zmysłowości i doświadczenia. Sens życia jest, wedle mnie, zawarty w całości właśnie w doświadczeniu. Dlatego, jeśli życie przynosi samo cierpienie, bez możliwości odwrócenia tego trendu, to jaki jest sens przeżywania go dalej? Oczywiście doświadczam drobnych przyjemności, ale w najmniejszym stopniu nie zakrywają one bólu istnienia. Więc w jakim celu miałabym żyć? Musiałaby istnieć jakaś wyższa wartość, coś wartego więcej niż doświadczenie. Przykładowo życie dla innych – ono wydaje się wartością wyższą od samego doznawania – ale czy czasem nie jest tak, że poświęcenie się innym nie rodzi doznań, które są w jakiś sposób przyjemne? Osoba poświęcająca się, która czyni z tego poświęcenia cel swojego życia, doświadcza przecież pewnych pozytywnych odczuć, które tę osobę napędzają. Doznanie jest co prawda wtórne w porządku zdarzeń, ale jest tym, co sprawia, że dana osoba dalej się poświęca – czuje, że robi dobrze. Więc uczucie jest tu podstawowe.
Najczęstsze »sensy« życia, da się w wytłumaczyć ewolucyjnie. Wspomniane poświęcenie dla innych można w pełni wyjaśnić doborem naturalnym, wywodzący się z potrzeby prokreacji. Uznaję, że osoby, które w prokreacji i dzieciach widzą sens życia, są krótkowzroczne, a ich czyny – zaspokajające ten sens – są nieetyczne. Sprowadzenie sensu życia do posiadania dzieci jest regresem w nieskończoność. Okazuje się, że samo życie nie ma sensu, ma go tylko ze względu na posiadanie dziecka. Jednak dziecko nie jest samo w sobie sensem, ponieważ sensem jego życia jest również posiadanie dzieci i tak dalej. Regres w nieskończoność ukazuje również egoistyczną i egocentryczną postawę rodziców. Powołują dziecko, aby mieć jakiś cel w życiu. Dziecko w takim przypadku staje się fetyszem. Dla takich rodziców sensem istnienia dziecka jest zaspokojenie rodzicielskiej potrzeby sensu. Zrozumiałabym takie podejście w momencie, w którym rodzice są szczęśliwi i chcą swoje szczęście przekazać innym. Jednak większość ludzi chce mieć dzieci, aby poczuć się szczęśliwymi. Ujawnia to, że sami odczuwają ból, który chcą zaspokoić posiadaniem dziecka, które z dużym prawdopodobieństwem odczuje w swoim życiu ten sam ból, od którego będzie »uciekać w dziecko«. Posiadanie dziecka w przekonaniu, że uczyni się jego życie lepszym, niż samej się miało, jest zaprzeczeniem zdrowemu rozsądkowi.
Poszukiwanie wyższego sensu życia »w życiu« jest bezcelowe, szczególnie gdy nie
jest się z życia zadowoloną. W takim przypadku jedynie sens »pozaświatowy« mógłby nadać życiu jakąkolwiek wartość. Problem w tym, że nie widzę »pozaświatowości«. »Boży palec« mnie nie dotknął i nie mam w sobie odczucia »czegoś więcej«. Dostrzegam tylko to, co jest »w świecie«, a to z kolei u swoich podstaw jest absurdem. Poza tym, co jest »w świecie« nie ma nic, »jest« tylko pustka i paradoksalnie ma ona więcej sensu niż cokolwiek innego. Wszystko z tego powodu, że jest jedyną możliwością odrzucenia absurdu, bez popadania w niego. Pragnienie pustki, nirwany, jest warte uwagi. Jedyne co mogłoby mnie od tego pragnienia odciągnąć to obietnica tego, że mogę zostać »zaspokojona« w swoim istnieniu – ale tylko taka obietnica, którą mogłabym traktować poważnie i być jej pewna. Jeżeli ufałabym Kazaniu na górze, to mogłabym próbować dalej się męczyć. Jednak abym mogła mu zaufać, musiałoby być mniej absurdalne niż reszta świata, ale ono jest dokładnym powtórzeniem absurdu.
Nieistnienie ma dla mnie większą wartość od istnienia. Chyba że coś pomijam – Boga? W moim odczuciu idea boga jest kondensacją absurdu. Więc co innego? Może drugi człowiek? Wartość innego człowieka jako współbędącego w nieszczęściu istnienia? Czy świat ma być przez to bardziej wartościowy, że jesteśmy wspólnotą cierpienia? Czy świadomość tego, że innym również jest trudno, ma czynić życie wartym przeżycia? Czy pomaganie innym w przełykaniu trudów życia ma jakikolwiek sens? Dlaczego powstrzymywanie kogoś przed samobójstwem miałoby być wartością? W moim odczuciu jest mentalnością krabów.
Wiele osób ratując innych przed śmiercią, chce tak naprawdę uratować siebie. Sami myślą o śmierci, ale się boją tego czynu. Powstrzymują więc innych, aby udowodnić sobie, że dobrze robią, że się nie zabili. Widać to na większości grup wsparcia w internecie.
Nie widzę nic, co mogłoby mnie w tym życiu zadowolić. Nie chcę walczyć, nie mam na to ochoty. Nie czuję, aby cokolwiek było warte wysiłku. Jedynie do śmierci czuję coś innego, budzi we mnie fascynację, uwodzi mnie. Świat jest mdły, a śmierć ma w sobie coś zacnego i jednocześnie groźnego. Groźne w niej jest to, że dążąc do niej, żyję.
Naprawdę chcę już umrzeć, mieć nieuleczalny nowotwór, zginąć w wypadku, zasnąć i się nie obudzić. Śmiertelna choroba, czy też wypadek, kuszą odebraniem odpowiedzialności za śmierć. Samobójstwo jest wzięciem na siebie pełnej odpowiedzialności – i to w tym jest takie trudne, wziąć na barki odpowiedzialność za własną śmierć. A życie wciąż ma tyle do zaoferowania, wciąż oferuje możliwość niebrania odpowiedzialności za własne umieranie – jest niczym kasyno, w którym można szaleć i szaleć, trwonić, wydawać, przegrywać lub
wygrywać. W podejmowaniu życia nie ma właściwie czynu – to ktoś inny przyczynił się do naszego istnienia. Nie jesteśmy odpowiedzialni za to, że tu jesteśmy i nie chcemy być odpowiedzialni za swoje odejście. Żyć to dać się nieść siłą rozpędu czyjegoś czynu, nie własnego. Jedyny czyn, za który jesteśmy autentycznie w pełni odpowiedzialni, to samobójstwo.
Nie widzę dla siebie ratunku. Gdyby była choć jedna rzecz, dla której chciałabym żyć i nie byłaby związana z tranzycją – ale czegoś takiego nie ma. Nie chcę pakować się w bycie odpowiedzialną za kogoś, a widzę, że w większości życie na tym polega. Ludzie zakochują się, płodzą dzieci i stają się odpowiedzialni za losy innych, los partnera życiowego, los dziecka, los rodziców – wikłamy się we wszystko tylko nie w odpowiedzialność za siebie, a nią jest tylko śmierć – najbardziej własna z możliwości bycia.
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-09, 21:42   

Krótko mówiąc:

 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-09, 22:10   

_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-09, 22:15   

Wrono, chcę ci podziękować za ten tekst :)

Raz, że przyjemnie (sic!) się to czytało (a w każdym razie mi się przyjemnie to czytało). A dwa, że to było takie zaglądanie do wnętrza "innej monady", a to się raczej rzadko zdarza.

Mieliłam kiedyś podobne analizy i wyciągałam podobne wnioski (a także wnioski najzupełniej różne od twoich), ale zgadzając się czy nie, miło jest poczytać czasem cudze rozkminy.

Stanowczo muszę natomiast zaoponować przeciwko dwóm całkowicie niedopuszczalnym generalizacjom:

ElżbietaFromage napisał/a:
Ujawnia to, że sami odczuwają ból, który chcą zaspokoić posiadaniem dziecka

ElżbietaFromage napisał/a:
Sami myślą o śmierci, ale się boją tego czynu


I teraz zadam pewne pytanie: Nie chcę się z Ciebie śmiać ani Ciebie obrażać, ale... czy bierzesz na to jakieś leki? Jeżeli taka właśnie jest twoja permanentna kondycja psychiczna, to - wybacz brutalność - ale musisz mieć coś popieprzone w neurotransmiterach. Miewałam podobne stany przez kilka/kilkanaście tygodni/miesięcy ale to absolutnie nie ma prawa tak działać na okrągło.

I teraz udzielę pewnej odpowiedzi: życie nie ma absolutnie żadnego sensu innego niż ten, który sami sobie w nim stworzymy.

Już nawet pojęcie sensu samo w sobie jest zwodnicze. Sens zakłada celowość i może obowiązywać tylko w ramach jakiegoś celowego systemu. Natura nie ma sensu i celu. Człowiek może je mieć, ale w praktyce wszelka nasza celowość okazuje się być zawsze jakąś realizacją (albo jakimś wypaczeniem) przyrodzonych nam instynktów, a cała jego sensowność służy do takiego stymulowania ustroju, by dążąc do pozytywnych pobudzeń i unikając negatywnych, realizował owe instynkty (nawet jeśli w jakiejś wysublimowanej i przewrotnej formie).

Czy to oznacza, iż uważam, że w takim razie wszystko to można sobie o kant d... rozbić, i że najlepiej jest pójść się zabić? Nie. Uważam, że jeżeli wiatr wieje nam w oczy, to trzeba halsować. Nie uwolnimy się od naszej psychologii, biologii, fizyki... ale możemy starać się, funkcjonując w ich ramach uzyskać możliwie jak najwięcej i starać się żyć z możliwie największą satysfakcją, jaką tylko da się osiągnąć - cokolwiek to by miało, w naszym wypadku, oznaczać.

A na koniec wrzucę fragment swojego tekstu sprzed kilkunastu lat, z czasu kiedy też próbowałam się jakoś układać z własną biologią. Co prawda nie zmagałam się tutaj ze swoją tożsamością seksualną, tylko z faktem posiadania potrzeb seksualnych i związkowo-emocjonalnych. Tematyka trochę inna, ale charakter rozważań podobny: jak żyć, mając świadomość niemożności przekroczenia samego siebie w sprawach, o których nie dane nam było nigdy zadecydować.
----------------------

- Niestety, moja mała, ewolucja przewidziała dla nas pewną misję do wypełnienia i bardzo zadbała o to, żebyśmy ją wykonali.
- Ale mamy przecież tego świadomość, manipulowanie kimś opiera się na fakcie, iż nie zna on powodujących nim mechanizmów.

Uniósł się trochę i oparł plecami o krawędź łóżka, nim odpowiedział.

- To nie jest jakaś subtelna manipulacja, tylko brutalny przymus, którego nie trzeba nawet przed przymuszanym ukrywać. Powiedz, co czujesz kiedy cię ktoś zostawi, kiedy jesteś sama?
- Pustkę, rozpacz, brak...
- Czego pragniesz?
- Powrotu kochanego albo kogoś innego, kto wypełni sobą moje życie.
- Zdajesz sobie przecież sprawę, że to jedynie wynik pewnego uwarunkowania i uzależnienia od własnych hormonów o charakterze podobnym do narkotycznego?
- Myślisz, że nigdy sama tak nie myślałam, nawet w takich właśnie momentach.
- Czy to coś zmieniało? Czy wpływało na twoje działania? Czy mówiłaś sobie, to tylko pewien zespół biochemicznych i emocjonalnych reakcji mających mnie skłonić do wykonania określonych działań, ja dysponuję jednak świadomością, nie muszę zatem podporządkowywać się tym atawistycznym nakazom.
- Nie.
- Dlaczego?

Tym razem ja potrzebowałam chwilę czasu na zagłębienie się w sobie, zanim udzieliłam odpowiedzi. Kiedy wreszcie padła ona, słowa brzmiały jakoś głucho i bezdźwięcznie.

- Żeby nie cierpieć.
- Najzabawniejsze zaś, że na dobrą sprawę zachowywałaś cały czas wolą wolę, to co robiłaś nie było zespołem automatycznych reakcji sterowanych z międzymózgowia, a jednak zachowywałaś się instynktownie. To sztuczka na zachowanie kontroli nad inteligentnymi mózgowcami tak, by nic nie utracić z zalet ich rozwiniętej inteligencji.
- Czy nie ma z tego wyjścia?
- Są przynajmniej dwa. Negacja, nie widzę jednak powodu, aby cierpieć jedynie dla wykazania się niezależnością wobec instynktów (choć dla niektórych jednostek czerpana z tego faktu satysfakcja jest dużo większa niż związany z tym dyskomfort) oraz to, co sam próbuję realizować, maksymalna samorealizacja wewnątrz ram narzucanych przez biologię z ewentualnym przekraczaniem ich, jeśli wyraźnie kłócą się z moimi prywatnymi priorytetami.
- Do licha jak możesz znieść takie samodeprecjonowanie swoich uczuć i pragnień. Przecież to co czujesz nie może być tylko zespół odruchów, nie tylko... - urwałam, nie wiedząc już właściwie co powiedzieć.
- Skąd się w tobie bierze, w tej kwestii, tyle wiary i optymizmu?
- A co nam daje czysty nihilizm? Jeśli pozostawisz w sobie niedorosłe i naiwne pragnienia, to, choćby nie wiem jak, porosły cynizmem, będą jednak dawać ci siłę do działań. Do licha! Czy leżąc u mego boku, nadal chcesz twierdzić, że, w tej kwestii, pozostajesz nihilistą?
- Nie. To po prostu pewna przekora wynikła z wielu lat nieciekawych doświadczeń – Kocham cię – powiedział, a słowo to, przybrawszy materialne kształty, zawisło w powietrzu i, w zamyśleniu, zaczęło się przyglądać długim szeregom ciągnących za nim znaczeń.
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-09, 22:49   

Freja napisał/a:
I teraz zadam pewne pytanie: Nie chcę się z Ciebie śmiać ani Ciebie obrażać, ale... czy bierzesz na to jakieś leki? Jeżeli taka właśnie jest twoja permanentna kondycja psychiczna, to - wybacz brutalność - ale musisz mieć coś popieprzone w neurotransmiterach.

Twoje myśl jest wewnętrznie sprzeczna. Skoro uważasz, że mam "coś popieprzone w neurotransmiterach", a chwilę później piszesz, iż:
Freja napisał/a:
Już nawet pojęcie sensu samo w sobie jest zwodnicze. Sens zakłada celowość i może obowiązywać tylko w ramach jakiegoś celowego systemu. Natura nie ma sensu i celu.

Naturalnie nie ma też czegoś takiego jak "norma", ani - w naturze - nie ma czegoś takiego jak "powinno się myśleć".
A jeszcze inną rzeczą jest to, że skoro
Freja napisał/a:
Człowiek może je mieć, ale w praktyce wszelka nasza celowość okazuje się być zawsze jakąś realizacją (albo jakimś wypaczeniem) przyrodzonych nam instynktów, a cała jego sensowność służy do takiego stymulowania ustroju, by dążąc do pozytywnych pobudzeń i unikając negatywnych, realizował owe instynkty (nawet jeśli w jakiejś wysublimowanej i przewrotnej formie).

To powiedz mi, czy twój tekst miał za zadanie
Freja napisał/a:
cała jego sensowność służy do takiego stymulowania ustroju, by dążąc do pozytywnych pobudzeń i unikając negatywnych, realizował owe instynkty (nawet jeśli w jakiejś wysublimowanej i przewrotnej formie).

?? ?


A skoro tak Ci się podobało to masz jeszcze - bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem ciało moje...

Czy wszystko, czego tak usilnie bronię, to nie są pasożyty? Kiedyś wyczytałam w książce dotyczącej czarnej magii na temat idei »larw«. Larwy miały być pragnieniami, pasożytami, objawiającymi się pod postacią pragnień, które krążą dookoła głowy swojego żywiciela, wzbudzając głód i chęć nakarmienia ich. Larwy jednak nie chcą być nakarmione, gdyż w ten sposób przestałyby istnieć – dążą jedynie do częściowego ukojenia, powoli wysysając siły życiowe.
Czy mogę transseksualizm traktować jako taką larwę? Częściowo tak, w końcu nie pozwala cieszyć się tym, co mam. Powinnam jeszcze wspomnieć o »dumie«. Nie dumie z racji bycia kimś, ale dumie jako przejawie bycia w określonym położeniu. Ona nie pozwala utracić »godność« przez przyjęcie roli kobiety. Jednak nie przez to, że kobiecy gender jest czymś gorszym, ale przez to, że jest objęty tabu. Przekroczenie tego zakazu grozi utratą godności w oczach innych. Z kolei zgoda bycie pod władzą innych również zawarta jest w strukturze »moje« – pomimo niezgody na tą »zgodę«. Jestem nosicielką nie tylko »siebie« ale również – a może przede wszystkim – »innych«.
Jeden z etapów ewolucji ducha u Nietzschego przedstawia ten problem. Wielbłąd symbolizuje jucznego ducha, który z radością przyjmuje to, co inni na niego narzucili. Wielbłąd czuje, że sensem jego życia jest dźwiganie tego, co inni na niego narzucili. Wielbłąd nie potrafi odróżnić siebie od tego, czym został obciążony – jest ładunkiem, który niesie. Straszna wizja życia – bycie zwierzęciem jucznym. Większość istot żywych to duchowe wielbłądy niosące ciężar z punktu »A« do punktu »B«. Co więcej, większość ludzi dopatruje się w tym głębszego sensu. Chrześcijaństwo jest religią wielbłądów. W końcu każdy dźwiga
swój krzyż i powinien to robić z godnością, gdyż taka jest »wola pana«. Mówiąc »każdy niesie swój krzyż«, mówimy »każdy niesie swoją szubienicę«. Obciążeniem wielbłądów jest »wyrok śmierci«, który niosą z godnością, podążając do rzeźni, gdzie czeka je śmierć za grzechy, śmierć za bycie wielbłądem. Grzeszność wielbłąda jest też jego zbawieniem – Arbeit macht frei! W stwierdzeniu »każdy niesie swój krzyż« tkwi gloryfikacja metafizycznego Auschwitz. Chrześcijaństwo karmi się cierpieniem. Jest niczym ścierwojad, duchowy sęp, który rośnie w siłę, gdy widzi cierpienie. Pożywieniem chrześcijaństwa jest ofiara na krzyżu:
Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane. Bierzcie i pijcie z niego wszyscy: to jest bowiem kielich Krwi mojej nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę.
Chrześcijanie mają więc cierpieć dla innych chrześcijan, gdyż żywią się wzajemnie swoim cierpieniem. Sens bycia chrześcijaninem polega na byciu wielbłądem ścierwojadem, który idąc drogą krzyżową, karmi się ciałami innych, których przygniotły ich krzyże.
Wielbłąd jednak może przemienić się w lwa, który walczy ze smokiem, reprezentującym niewolniczy system wielbłądów. Lepiej zginąć w tej walce stojąc, niż umrzeć pod jarzmem na klęczkach. W moim odczuciu samobójstwo byłoby właśnie tym sprzeciwem wobec smoka.
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-09, 22:50   

Cytat:
Nie uwolnimy się od naszej psychologii, biologii, fizyki... ale możemy starać się, funkcjonując w ich ramach uzyskać możliwie jak najwięcej i starać się żyć z możliwie największą satysfakcją, jaką tylko da się osiągnąć - cokolwiek to by miało, w naszym wypadku, oznaczać.

No, i zawsze możemy się też zabić.
Cytat:
Lepiej zginąć w tej walce stojąc, niż umrzeć pod jarzmem na klęczkach. W moim odczuciu samobójstwo byłoby właśnie tym sprzeciwem wobec smoka.

True.

Ale ja, jeżeli uznam, że jednak zdecyduję się na koniec, i już nic z życia nie wydobędę, postaram się, żeby było to trochę bardziej efektowne niż zwykle. Żeby było manifestem wściekłości, nie rozpaczy.

Jednak w najbliższym czasie to raczej nie nastąpi. Ostatnio gdy miałam takie rozkminy, jak Wrona, zaczęłam to dokładnie analizować, a potem się z tego śmiać. A skoro już się śmiałam, to żyję dalej. Jednak dobrze zmienić perspektywę.
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-09, 23:34   

ElżbietaFromage napisał/a:
Twoje myśl jest wewnętrznie sprzeczna. Skoro uważasz, że mam "coś popieprzone w neurotransmiterach", a chwilę później piszesz, iż:
Freja napisał/a:
Już nawet pojęcie sensu samo w sobie jest zwodnicze. Sens zakłada celowość i może obowiązywać tylko w ramach jakiegoś celowego systemu. Natura nie ma sensu i celu.

Naturalnie nie ma też czegoś takiego jak "norma", ani - w naturze - nie ma czegoś takiego jak "powinno się myśleć".

Zatem przyjmujemy, że np. człowiek z zaćmą albo dziurawym zębem nie odbiega w żaden sposób od normy, bo norma jest tylko sztucznym, ludzkim pojęciem i w związku z tym nie powinniśmy podejmować żadnych działań, żeby poprawić jego dobrostan i ogólne funkcjonowanie?

W ostatecznym rozrachunku leczenie zębów nie ma sensu ani życie nie ma sensu. Ba! sama koncepcja sensu jest fikcją (z czym się chyba wspólnie zgadzamy). Ale czy to nam zabrania dążyć o usuwania cierpienia?

ElżbietaFromage napisał/a:
A jeszcze inną rzeczą jest to, że skoro
Freja napisał/a:
Człowiek może je mieć, ale w praktyce wszelka nasza celowość okazuje się być zawsze jakąś realizacją (albo jakimś wypaczeniem) przyrodzonych nam instynktów, a cała jego sensowność służy do takiego stymulowania ustroju, by dążąc do pozytywnych pobudzeń i unikając negatywnych, realizował owe instynkty (nawet jeśli w jakiejś wysublimowanej i przewrotnej formie).

To powiedz mi, czy twój tekst miał za zadanie
Freja napisał/a:
cała jego sensowność służy do takiego stymulowania ustroju, by dążąc do pozytywnych pobudzeń i unikając negatywnych, realizował owe instynkty (nawet jeśli w jakiejś wysublimowanej i przewrotnej formie).

Jak najbardziej :) Możesz mnie spokojnie uznać za hedonistkę, a wszystko co tutaj piszę za rodzaj intelektualnej masturbacji. Co więcej, możesz mnie uznać za cyniczną hedonistkę, bo jednocześnie mam pełną świadomość, że cała moja aktywność, jest - w ostatecznym rachunku - napędzana popędami.

I wiesz co? Ja się cieszę, że w ogóle mam te popędy (chociaż wkurza mnie, że nie mogę ich sobie świadomie przebudowywać), bo bez nich cały ten system by po prostu nie działał, zdolności analitycznego przetwarzania nie miałyby powodu, żeby się odpalać, talenty artystyczne leżałyby odłogiem, 100% "zen" aż do wyczerpania zasobów organizmu :p

Popędy są jak wiatr, napędzają to wszystko i nawet jeśli pchają nas w stronę racjonalnie ocenianą jako "niewłaściwą", to zawsze można się starać halsować czego, za chińskiego boga, nie dałabyś rady zrobić w czasie ciszy na morzu.
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-09, 23:52   

nunumu napisał/a:
Cytat:
Nie uwolnimy się od naszej psychologii, biologii, fizyki... ale możemy starać się, funkcjonując w ich ramach uzyskać możliwie jak najwięcej i starać się żyć z możliwie największą satysfakcją, jaką tylko da się osiągnąć - cokolwiek to by miało, w naszym wypadku, oznaczać.

No, i zawsze możemy się też zabić.

W niektórych sytuacjach, to - faktycznie - najlepsze możliwe wyjście. Czy zawsze? Bardzo wątpię.

Każda nasza akcja zmienia stan układu my-otoczenie. Każda zmiana stanu otwiera i/lub zamyka nam możliwości podejmowania jakichś akcji. Szczególnym przypadkiem jest tu zabicie się. To ruch terminalny i stanowi jakieś rozwiązanie tylko wtedy, kiedy wszystkie inne możliwe są jeszcze gorsze.

nunumu napisał/a:

Cytat:
Lepiej zginąć w tej walce stojąc, niż umrzeć pod jarzmem na klęczkach. W moim odczuciu samobójstwo byłoby właśnie tym sprzeciwem wobec smoka.

True.

Ale ja, jeżeli uznam, że jednak zdecyduję się na koniec, i już nic z życia nie wydobędę, postaram się, żeby było to trochę bardziej efektowne niż zwykle. Żeby było manifestem wściekłości, nie rozpaczy.

Dawno, dawno temu grywaliśmy podczas lekcji z kumplem namiętnie w kółko i krzyżyk (takie do 5). No i bywało tak, że w sytuacji beznadziejnej, kiedy przeciwnik oświadczał nam, że ma właśnie niekrytą trójkę (czyli zakatrupi nas w dwóch ruchach), zaczynaliśmy stawiać wszystkie możliwe jednostronnie kryte czwórki, które on oczywiście natychmiast blokował, ale też nie mieliśmy już nic do stracenia, a alternatywą była przegrana w dwóch ruchach.

No i nierzadko bywało tak, że wyniku kilku takich desperackich posunięć, udawało nam się uruchomić tkwiący w naszych pozycjach potencjał, który wcześniej nam zupełnie umykał i nie tylko, opanować podbramkową sytuację na planszy, ale często też, z pewnym zaskoczeniem wygrać cały pojedynek.
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-09, 23:56   

Cytat:
W niektórych sytuacjach, to - faktycznie - najlepsze możliwe wyjście. Czy zawsze? Bardzo wątpię.

Jeżeli mówimy o wyjściach, to to jest jedyne, lol.
Cytat:
No i nierzadko bywało tak, że wyniku kilku takich desperackich posunięć, udawało nam się uruchomić tkwiący w naszych pozycjach potencjał, który wcześniej nam zupełnie umykał i nie tylko, opanować podbramkową sytuację na planszy, ale często też, z pewnym zaskoczeniem wygrać cały pojedynek.

No i gracie sobie w kółko i krzyżyk, a tu przychodzi Nunumu z pasem szahida i wysadza się w powietrze! I po całej zabawie!
Ostatnio zmieniony przez nunumu 2016-02-09, 23:58, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-09, 23:56   

nunumu napisał/a:
Krótko mówiąc:

Obrazek

:)
https://www.youtube.com/watch?v=U6EVs4CK1fM
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-10, 00:04   

nunumu napisał/a:
No i gracie sobie w kółko i krzyżyk, a tu przychodzi Nunumu z pasem szahida i wysadza się w powietrze! I po całej zabawie!

I to jest właśnie przykład nieprzemyślanego posunięcia :p
 
 
Sven
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-10, 01:26   

nunumu napisał/a:
No, i zawsze możemy się też zabić.


Śmiej się śmiej, mnie to dodaje siły :P Ogólnie to kiedyś miewałam podobne rozkminy jak Elżbieta. Zabić się można zawsze. Będzie jeszcze okazja, i to nie jedna. Na życie już później nie będzie. Dlatego warto próbować. Świadomość, że jestem tu z własnego wyboru i żyję nie dla samego egzystowania, dodaje mi determinacji. No, i jeszcze w podmuchu z otchłani wieczności dużo rzeczy staje się małe.

Jest jeszcze podejście olewcze, które można zastosować. Mianowicie... To może opowiem historię. Kiedy jeszcze byłam młoda ;) to miałam [terefere] na punkcie okresu. Po prostu masakra. Dostawałam jakiejś paniki kilka dni przed, że będzie i przepłakiwałam całe wieczory, że dlaczego ja i życie mi rujnuje to [terefere]. Pociągnęłam tak ładne parę lat. Aż któregoś razu trafiła się ufundowana przez kuratorium fajna wycieczka ze szkoły. Termin mi się nie pokrywał. No więc pojechałam. Warunki: polowe. Marny dostęp do łazienki. Czasami przymus załatwiania się pod krzaczkiem, do prysznica kolejka, dużo wysiłku fizycznego, ciągnięcie ciężarów w torbie, długie dystanse do przejścia, brak możliwości odpoczynku (i brak chęci). No i dostałam okresu. Przedmiot wycieczki był tak fascynujący, że zapomniałam. Potraktowałam to jak niestrawność i ranę postrzałową w jednym, bez celebracji, bez rytuałów. W pewnych gronach panuje np. irracjonalne wierzenie, że w czasie okresu należy nosić spódnicę, albo że podpaska nie ma prawa się odznaczać, albo że coś jest nie tak z tamponami, albo że nie wolno wychodzić na słońce ani wykonywać wysiłku fizycznego - w zasadzie to złamałam wtedy wszystkie te wierzenia, z wyjątkiem tamponu. Powinien był spaść na mnie kataklizm. I nic się nie stało. Nawet więcej: okazało się, że to nie okres był moją przeszkodą, i że w sumie nie jest aż tak istotny. Tak więc, morał jest taki, że cierpienie może wynikać z przemyśliwania sprawy i wiary, że dana cecha, której się nie pozbędzie - coś utrudnia lub rujnuje. Może wynikać z odprawianych dookoła czegoś rytuałów, celebracji jakiegoś nieprzyjemnego faktu, podczas gdy obeszłoby się bez niej, gdy problem można potraktować czysto technicznie. Z rozdłubywania nieprzyjemnego tematu. (Nie wiem, może te rytuały miesiączkowe wynikają z tego, że kobiety, te takie tru ;-) , cieszą się z możliwości rodzenia - mi jak ktoś w tamtym wieku powiedział, że będę rodzić dzieci, niewątpliwie napełniało mnie to rozpaczą i szłam płakać w poduszkę, więc efekt odwrotny od zamierzonego. Dla mnie to sceny z horroru). A, i jeszcze wciągnięcie się w jakieś zajęcie i zorientowanie się, że to coś nie przeszkadza, to pomaga.

Na cierpienie mam jeszcze parę sposobów. Na przykład bardzo mnie nakręca przedstawienie sobie mojego cierpienia jako walki, a prędzej wrócę na tarczy niż dam się pokonać ;-) Jak ja cierpię, to znaczy, że ktoś ze mną wygrywa :lol: , dałam się wkręcić i zdołować. Na to sobie myślę: mnie? Wkręcić? Pogrywają sobie ze mną? To ja im pokażę! Postawię na swoim i to ja wygram! Będą się mieli z pyszna, jak się okaże, że nie ze mną takie gierki i wcale nie udało im się mi przeszkodzić. Nie z takimi przeszkodami ludzie dokonywali bardzo fajnych rzeczy. (Choć, zdaję sobie sprawę, że takie podejście nie każdego bierze) W razie potrzeby można spersonifikować np. część ciała, jakąś swoją mentalną cechę, instytucję, dziedzinę nauki itd. Niech sobie wszyscy [długa cenzura], moje będzie na wierzchu ;-)

Mam nadzieję, że zda się to na cokolwiek. Jak nie Tobie, Nunumu, to komuś innemu. :)
 
 
wendigo
użytkownik
TRU ts ;)


Tożsamość płciowa: m
Preferowany zaimek: on
Punktów: 1033
Posty: 10306
Wysłany: 2016-02-10, 07:47   

ElżbietaFromage napisał/a:
wendigo napisał/a:
Myślałem że rozmawiamy o żyjących Nieżywym jest z resztą wszystko jedno.

A żyjący nie cierpią z tego powodu, że ktoś umarł?

Ale co to ma do tematu?

ElżbietaFromage napisał/a:
Jest bardzo wiele sytuacji, które można określić jako "lepiej już nie będzie", a każdy kolejny dzień wręcz pokazuje, że będzie tylko gorzej i jedyne co możesz wówczas zrobić to pogodzić się z takim stanem rzeczy.

Np. jakie to sytuacje?

nunumu napisał/a:

I tutaj wracam do tego, co mi wszyscy proponują:
Cytat:
Więc może jednak warto spróbować zmienić perspektywę?

Nie wiem, czy jest w ogóle możliwe uwierzyć w coś mimo obserwacji świadczących przeciwnie, które docierają do mnie cały czas. Nie wiem jak wykrzesać sobie energię do wmawiania sobie rzeczy w które się nie wierzy? Tylko żeby mniej cierpieć? Ale jakoś okłamywaniem samej siebie się brzydzę, więc to by było jeszcze gorsze, niż to, co jest teraz. Mimo pozorów, staram się nienawidzić samej siebie najmniej jak to jest możliwe.

Bardzo, bardzo przypominasz mi siebie. Wmawianie sobie czegoś też mnie nie przekonywało, a jednocześnie kompletnie nie widziałem innego wyjścia - no identycznie jak Ty. Tyle że na przedostatnim spotkaniu z psychoterapeutą doznałem pewnego olśnienia - tak można by to określić ;) i ta jedna chwila pozwoliła mi zobaczyć inną perspektywę, nie polegającą na wmawianiu sobie. (Zaznaczę, że jestem po 1,5 roku psychoterapii, a raczej już bardziej 2 lata, także to czasem trwa). Nie wierzyłem, że to się stanie nawet 10 minut przedtem, ale się stało ;) Mógłbym Ci oczywiście powiedzieć co się stało, ale nie sądzę żebyś zrozumiała (dla mnie to też nie była niby żadna nowość, dziesiątki razy o tym czytałem/słyszałem, więc że wreszcie i nagle dotarło, to jak oświecenie ;) ), nie sądzę żeby Ci to pomogło jeśli napiszę, bo to jest chyba coś, co każdy musi sam przeżyć żeby zrozumieć.
_________________
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-10, 08:38   

wendigo napisał/a:
Np. jakie to sytuacje?

Z doświadczenia domowego, mogę przytoczyć Ci sprawę stwardnienia rozsianego. Jak trochę się zastanowisz, to zobaczysz pełno takich sytuacji, w których kierunek "już tylko będzie gorzej" jest tak ewidentny, że zaprzeczanie temu zakrawa o chorobę psychiczną.

Swan napisał/a:
Zabić się można zawsze.

Przychodzi w życiu taki moment, że już nie jesteś w stanie się zabić, przynajmniej nie bez życzliwości i pomocy innych. Więc nie zawsze ;)

Swan napisał/a:
Świadomość, że jestem tu z własnego wyboru i żyję nie dla samego egzystowania, dodaje mi determinacji.

Mnie myślenie, że miałabym być tutaj "z własnego wyboru" wręcz pozbawia dobrego zdania o sobie. Jestem tutaj, bo inni, w swojej nieświadomości, chęci zabawienia się, rozładowania napięcia, poczuciu religijnego obowiązku lub cholera wie czego, sprowadzili mnie na ten świat. Z całą pewnością nie był to mój wybór ;)

Swan napisał/a:
Tak więc, morał jest taki, że cierpienie może wynikać z przemyśliwania sprawy i wiary, że dana cecha, której się nie pozbędzie - coś utrudnia lub rujnuje. Może wynikać z odprawianych dookoła czegoś rytuałów, celebracji jakiegoś nieprzyjemnego faktu, podczas gdy obeszłoby się bez niej, gdy problem można potraktować czysto technicznie.

Może, no i co z tego?
Chcesz powiedzieć osobom transseksualnym, że ich cierpienie wynika z "przemyśliwania różnych spraw", "celebracji nieprzyjemnego faktu", a także iż cierpienie spowodowane dysforią płciową jest iluzoryczne, jako, że bycie mężczyzną/kobietą z całą konsekwencją tegoż, niczego nie utrudnia i nie rujnuje, i że w sumie mogłyby się obyć bez tej całej zmiany płci?
Mówienie komuś, kto w danej chwili jest w dołku, że jego cieprienie minie, jeśli podejdzie do sprawy "czysto technicznie" raczej nie pomaga i jest trochę okrutne - nie wydaje Ci się? Czasami już lepiej dać komuś "kopa w tyłek" niż powiedzieć: Twój problem można potraktować czysto technicznie. ;)
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
wendigo
użytkownik
TRU ts ;)


Tożsamość płciowa: m
Preferowany zaimek: on
Punktów: 1033
Posty: 10306
Wysłany: 2016-02-10, 09:00   

ElżbietaFromage napisał/a:
wendigo napisał/a:
Np. jakie to sytuacje?

Z doświadczenia domowego, mogę przytoczyć Ci sprawę stwardnienia rozsianego. Jak trochę się zastanowisz, to zobaczysz pełno takich sytuacji, w których kierunek "już tylko będzie gorzej" jest tak ewidentny, że zaprzeczanie temu zakrawa o chorobę psychiczną.

Niby tak. A czasami zdarzają się cuda.
_________________
 
 
Sven
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-10, 09:52   

ElżbietaFromage napisał/a:
Chcesz powiedzieć osobom transseksualnym, że ich cierpienie wynika z "przemyśliwania różnych spraw"


Przepraszam, jeżeli to tak zrozumiałaś i jeżeli zabrzmiałam nieprzyjemnie. Nie uważam, że Wasze cierpienie z tego wynika. Chciałam powiedzieć, że czasami ucięcie myślenia na temat tam, gdzie przynosi zdecydownie za dużo strat, może zmniejszyć cierpienie, którego być może nie da się uniknąć zupełnie. Sposób "na wkręcenie się" w coś innego, na odwrócenie uwagi.

ElżbietaFromage napisał/a:
Czasami już lepiej dać komuś "kopa w tyłek" niż powiedzieć: Twój problem można potraktować czysto technicznie

Nie wiem, mnie skupienie się na warstwie "technicznej" pomaga. Ja tylko zarzucam pomysł, nie twierdzę, że na każdego działa to samo...
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-10, 10:40   

wendigo napisał/a:
Niby tak. A czasami zdarzają się cuda.

Buhahahahaaaa... Wybacz złośliwość, ale chyba za dużo się naoglądałeś bajek.
Choć w przypadku np. stwardnienia bocznegozanikowego mamy jeden przypadek cudu. Z niewyjaśnionych powodów Hawking nie umarł. Jak myślisz cud, czy przekleństwo?

Swan napisał/a:
Przepraszam, jeżeli to tak zrozumiałaś i jeżeli zabrzmiałam nieprzyjemnie.
Nie przepraszaj mnie za to, że coś zrozumiałam w taki sposób, a przez to poczułam się nieprzyjemnie. Chyba nie jest twoją winą to, że rozumiem różne rzeczy w odmienny sposób? Nie przepraszaj za to, co od Ciebie nie zależy ;>

Swan napisał/a:
Nie uważam, że Wasze cierpienie z tego wynika. Chciałam powiedzieć, że czasami ucięcie myślenia na temat tam, gdzie przynosi zdecydownie za dużo strat, może zmniejszyć cierpienie, którego być może nie da się uniknąć zupełnie.

A może czasami właśnie trzeba cierpieć, bo tylko wówczas człowiek jest w stanie się zabić?
Mnie zawsze bolało to, że nie cierpię wystarczająco mocno, aby w końcu tego dokonać. Odwracanie uwagi nie jest rozwiązaniem problemu. On w końcu przyjdzie, mocniejszy, silniejszy... Tak przynajmniej było w moim przypadku.

Swan napisał/a:
Sposób "na wkręcenie się" w coś innego, na odwrócenie uwagi.

Ogólnie odwrócenie uwagi nie zmienia sytuacji. Dalej jest "do D." tylko zajmujesz się czymś innym.

Cytat:
(...)Czym wobec braku siebie jest wschód słońca, zapach kwiatów, czy smak kawy? Nie potrafię też skupić się na błahych problemach ani na innych ludziach. Jeśli nic się nie posiada, to cóż można dać innemu? Swoją uwagę? Swoje współczucie? Zrozumienie? Miłość?(...)
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
Ryu
użytkownik
pangender


Preferowany zaimek: on
Punktów: 14
Posty: 1411
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2016-02-10, 11:22   

Robicie offtop.
Proszę z powrotem skupić się na problemie nunumu.
_________________
Przewodnik po tranzycji. Psychologiczne co i jak

Poradnik prawny - ustalenie płci z art. 189 Kpc.
 
 
Maria_G
użytkownik


Tożsamość płciowa: k
Kim jesteś: ts
Posty: 45
Wysłany: 2016-02-10, 12:03   

nunumu napisał/a:
Problem polega na tym, że cierpię, bo nie mogę zaakceptować, że jestem brzydka i nie mogę być piękna, po prostu. Boli mnie to dogłębnie. Dlatego pytam, bo może ktoś zna sposób - wszak różni ludzie tu piszą.


Tak tak. Tu, w tym miejscu, bardzo ciekawych rzeczy zaczyna się dziać.
Wszelkie wsparcie, kończy się od kobiet. Moja żona mówi, że nie zna kobietę, która jest zadowolona z jej wyglądu. (Z wyjątkiem tych, którzy mają odpowiednią diagnozę.)
Witamy w świecie kobiet.
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-10, 12:28   

Cytat:
Witamy w świecie kobiet.

Napis ten brzmiał naiwnie dla wchodzącego, ironicznie dla wychodzącego, a sam przez się był humorystyczny.
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-10, 12:42   

Maria, nie czytam twoich postów, ogólnie, ale na to co teraz piszesz mogę odeprzeć tylko:

Nie, nie i jeszcze raz nie.

Nie byłam najbardziej "kobietą" gdy w wieku 15 lat stałam na wiadukcie.

A może by tak przypomnieć sobie Dworkin?
Cytat:
For the woman, love is always self-sacrifice, the sacrifice of identity, will, and bodily integrity, in order to fulfill and redeem the masculinity of her lover.

-> wtedy, jeżeli któregoś dnia poczuję w głębi duszy, że rzeczywiście w pełni miała rację, to zostaje co już napisałam

Może jak masz komuś wbijać drzazgi w serce to nic nie pisz, co?
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-10, 12:57   

nunumu napisał/a:
Napis ten brzmiał naiwnie dla wchodzącego, ironicznie dla wychodzącego, a sam przez się był humorystyczny.

Jednak tu mieszka szczęscie! Uśmiałam się do łez ;DDDD
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
Armand
użytkownik
ImperialistycznyKnur


Preferowany zaimek: on
Punktów: 775
Posty: 5163
Skąd: Katowice/Katzendorf
Wysłany: 2016-02-10, 16:22   

Szczerze, to jakby się tak zastanowić, to faktycznie nie ma kobiety zadowolonej ze swojego wyglądu. Za to takich mężczyzn jest sporo. Wniosek z tego taki, że albo testosteron sprawia, że masz wywalone (raczej wątpię), albo jest to wpływ kulturowy (tu akurat chyba mało kto będzie polemizował).

Oczywiście, w Twoim przypadku nunumu dochodzi jeszcze kontekst niezadowolenia wynikającego z urodzenia w niepasującym ciele. A jak się nałoży jedno na drugie, to faktycznie może człowieka szlag trafić.

Pamiętam jak byłem w UK kilka miesięcy. Tam ludzie naprawdę mają gdzieś jak kto wygląda. Psychicznie czułem się tam dużo lepiej, niż w Polsce. Fakt, że z tego też powodu uważają angoli za jedną z najgorzej ubranych nacji, ale nikt od tego jeszcze nie umarł.

Kiedyś znalazłem w necie artykuł o reinkarnacji. Jedna z teorii mówi, że dusza reinkarnuje się wiele razy, do momentu, kiedy doświadczy dość, by osiągnąć Nirvanę i automatycznie zakończyć cykl reinkarnacyjny.
Przy czym za każdym razem wybieramy sobie doświadczenia, które nas spotkają. Gdzie i jak to życie zaczniemy, kto będzie nam w nim towarzyszył i jak umrzemy.
Paradoksalnie po przeczytaniu tego poczułem ulgę. Kiedyś wkurzyłbym się tylko i pomyślał "Co za pierdoły. W zyciu sam bym takich przewałek na siebie nie ściągnął. Teoria z rzyci."
Ale po latach, po przerobieniu wielu problemów, z którymi się borykałem - brak cierpliwości, pragnienie szybkiej nagrody oraz sukcesów bez wspólmiernych wysiłków czy poczucie niesprawiedliwości - zupełnie inaczej do tej teorii podszedłem.

Zacząłem się mianowicie zastanawiać (przyjmując tę teorię), jakie pobudki mogły mną kierować. Może chciałem zobaczyć jak to jest być mężczyzną w ciele kobiety, czy osobą niebinarną. Zrodziła się we mnie nawet ciekawość po co mi to było, i to jest jeden z powodów dla których waham się co do tranzycji. Jestem po prostu ciekaw. No chyba, ze chciałem po prostu samej tranzycji doświadczyć.
Muszę przyznać, że w tym momencie odzyskałem coś, co dawno temu straciłem. Zaciekawienie życiem.
Pewnie, nie jest różowo. Ostatnio mam spore doły i nawet myśli samobójcze. Ale perspektywę mam już zupełnie inną niż 15 lat temu. Chcę żyć, bo jestem zaintrygowany co będzie dalej i gdzie mnie moje decyzje zaprowadzą.
_________________
"Jeśli chcesz mieć coś, czego nie miałeś, musisz zacząć robić coś, czego nie robiłeś."
 
 
wendigo
użytkownik
TRU ts ;)


Tożsamość płciowa: m
Preferowany zaimek: on
Punktów: 1033
Posty: 10306
Wysłany: 2016-02-10, 18:10   

ElżbietaFromage napisał/a:
wendigo napisał/a:
Niby tak. A czasami zdarzają się cuda.

Buhahahahaaaa... Wybacz złośliwość, ale chyba za dużo się naoglądałeś bajek.
Choć w przypadku np. stwardnienia bocznegozanikowego mamy jeden przypadek cudu. Z niewyjaśnionych powodów Hawking nie umarł. Jak myślisz cud, czy przekleństwo?

Nie znam się na stwardnieniu bocznozanikowym, być może w jego przypadku nie zdarzają się cuda ale jeśli tak jest to nie chcę się znać.

ElżbietaFromage napisał/a:
Jak myślisz cud, czy przekleństwo?

Nie ma znaczenia co ja myślę, ważne co on myśli.

nunumu napisał/a:
Może jak masz komuś wbijać drzazgi w serce to nic nie pisz, co?

Ale co ona takiego napisała? Poza tym, że stwierdziła, że jesteś typową kobietą (co dla mnie byłoby komplementem, jeśli bym coś takiego przeczytał o byciu mężczyzną).
_________________
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-10, 18:52   

Armand napisał/a:
Kiedyś znalazłem w necie artykuł o reinkarnacji. Jedna z teorii mówi, że dusza reinkarnuje się wiele razy, do momentu, kiedy doświadczy dość, by osiągnąć Nirvanę i automatycznie zakończyć cykl reinkarnacyjny.

"Teoria" to za dużo powiedziane w przypadku reinkarnacji ;)
Problem w tym, że takich mniemań ludzi, co do tego jak wygląda reinkarnacja etc.
https://www.youtube.com/watch?v=5PqFbQ07gk4

Armand napisał/a:
Ale po latach, po przerobieniu wielu problemów, z którymi się borykałem - brak cierpliwości, pragnienie szybkiej nagrody oraz sukcesów bez wspólmiernych wysiłków czy poczucie niesprawiedliwości - zupełnie inaczej do tej teorii podszedłem.

Mam dokładnie odwrotny kierunek przemyśleń. Kiedyś łykałam takie idee jak świeże bułeczki, potem poszłam na filozofię, a tam okazało się, że świeże bułki są niezdrowe. Nie wierzyłam w to co pletli starzy wykładowcy i dalej praktykowałam swoje "czary mary", ale nie działały... Po długich rozmyślaniach, w te i nazad, stwierdziłam, że niczym nie różnię się od "oświeconych capów", tak samo jak i oni, nie mam siódmego zmysłu, który potrafi doświadczyć zaświatów. Im bardziej to trawiłam, tym bardziej dostrzegałam, że na pytania dotyczące: "dlaczego cierpimy", "dlaczego raczej jest coś niż nic" itd. istnieje tylko jedna prawidłowa odpowiedź:


Istniejemy, cierpimy bo tak! Tylko z tego powodu, że jest to możliwe, z żadnego innego. A to czy cierpimy "w jakimś celu", "dla wyższej sprawy", "dla lepszego życia" nie ma zupełnie znaczenia. Czy szczur laboratoryjny byłby szczęśliwszy z tego powodu gdyby wiedział, iż jego cierpienie służy innym do leczenia chorób, że dzięki jego cierpieniu, wyciętym powiekom, oczom wypalonym chemikaliami, dzieci nie mają podrażnionych oczu, kiedy myją głowę szamponami testowanymi na "szczurku"?

Zawsze kiedy ktoś mówi, że cierpi po to aby stać się doskonałym, osiągnąć oświecenie etc. warto zapytać: a dlaczego nie można było mieć tego od razu? Dlaczego więc "dusza" musi przejść całą serię wcieleń, aby przestać istnieć? Czyż prostszym nie byłoby nie istnieć od samego początku?

Armand napisał/a:
Zacząłem się mianowicie zastanawiać (przyjmując tę teorię), jakie pobudki mogły mną kierować. Może chciałem zobaczyć jak to jest być mężczyzną w ciele kobiety, czy osobą niebinarną. Zrodziła się we mnie nawet ciekawość po co mi to było, i to jest jeden z powodów dla których waham się co do tranzycji. Jestem po prostu ciekaw. No chyba, ze chciałem po prostu samej tranzycji doświadczyć.

Może z nudów? Ludzie z nudów ryzykują życiem, rzucają się w najróżniejsze doświadczenia, kręcą bezsensowne filmiki, w ogóle robią cokolwiek z nudów. Dlaczego nie miałoby być inaczej "po tamtej stronie"? Jesteśmy zblazowanymi istnieniem duszami, które zapodają sobie co chwile jakieś "życie", w którym dostaną ostro po tyłku, ponieważ w swoim istnieniu się im nudzi.
Człowiek przeniósł wszystkie cierpienia i męki do piekła, dla nieba nie pozostało już nic poza nudą. - Ten Co Na Memach

wendigo napisał/a:
Nie znam się na stwardnieniu bocznozanikowym, być może w jego przypadku nie zdarzają się cuda ale jeśli tak jest to nie chcę się znać.

Skoro nie chcesz się znać na sprawach w których cuda się nie zdarzają, to na czym chcesz się znać?

wendigo napisał/a:
Nie ma znaczenia co ja myślę, ważne co on myśli.

Myślę, że ci, którzy cierpią z powodu śmiertelnej choroby i nie mogą znieść bólu, powinni mieć możliwość zakończenia swego życia, a ci, którzy im w tym pomogą, nie powinni być karani"..."nie pozwalamy cierpieć zwierzętom, to dlaczego pozwalamy ludziom? - Stephen Hawking
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-10, 19:35   

@reinkarnacja itd.
Jak już wchodzimy w klimaty mitów, to mam wewnętrznie taki swój mit, który nadaje jakąś narrację temu co obserwuję dookoła. Świat miał nigdy nie powstać, ale stało się to przez przypadek, dlatego że nie ma nic perfekcyjnego, nawet w zaświatach, i znudzony, zblazowany, egoistyczny Demiurg postanowił się zabawić. Możliwe, że jest jeszcze niedojrzały i ma mentalność bardzo małego dziecka, które zamyka zebrane robaczki w słoiku, gdzie one męczą się i umierają. Demiurg nie zdaje sobie sam sprawy ze swojego okrucieństwa dla okruchów świadomości które uwięził w ich materialnych powłokach, którym w swojej próżności nadał ciała i umysły skrojone na własne podobieństwo, i zmusił do życia w świecie rządzącym się brutalną, bezwzględną siłą. Ludzie, którzy męczą się w tym świecie, chwytają się różnych metod aby od tego uciec, a że trochę jednak tej świadomości, światłości w nich jest, są więc zdolni do odczuwania ukojenia, głównie jednak przez po prostu odwracanie uwagi, nie dostrzeganie tego, jaki świat naprawdę jest, ponieważ byłoby to nie do zniesienia. Tworzą więc sobie dziwne konstrukty, jak demony, wampiry, które utożsamiają wszystko, co z siebie wyparli, czy też czcząc owego Demiurga i karmiąc jego próżność, nazywając go Bogiem, przypisując mu zdolność do 'miłości'; jednocześnie jednak przekazują sobie historie które uzasadniają jego władzę na ziemi, która ma ich jeszcze bardziej upodlić, i zatrzeć znaczenie tego, czym autentyczna miłość międzyludzka może być. Chrześcijanie, muzułmanie, Żydzi itd. modlą się do istoty naprawdę demonicznej, której ktoś kiedyś nazwał Jaldabaoth, a ziemia na której wszyscy żyjemy jest dosłownie Piekłem, a my pomniejszymi demonami, które same cierpią i zadają cierpienie innym. Na szczęście jednak, wbrew płynącym z chrześcijaństwa pogróżkom, to Piekło się kiedyś skończy, i wszyscy, jak również i sam Demiurg, zostaniemy zbawieni. A nowe dusze może przestaną być wiezione, w końcu może on wreszcie dorośnie?
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-10, 20:01   

Cytat:
Ale co ona takiego napisała? Poza tym, że stwierdziła, że jesteś typową kobietą (co dla mnie byłoby komplementem, jeśli bym coś takiego przeczytał o byciu mężczyzną).

Jakoś świadomość że innych też boli, lub nawet bardziej, wcale nie poprawia mi nastroju. :P Nie wiem, Wendigo. Po prostu mnie to ukłuło, odebrałam to jakby w esencji kobiecości miałoby być nieszczęście i ból. A nie wierzę w coś takiego, bez żartów. Na pewno można lubić swoje ciało będąc kobietą.
 
 
Armand
użytkownik
ImperialistycznyKnur


Preferowany zaimek: on
Punktów: 775
Posty: 5163
Skąd: Katowice/Katzendorf
Wysłany: 2016-02-10, 20:03   

ElżbietaFromage napisał/a:

"Teoria" to za dużo powiedziane w przypadku reinkarnacji ;)


"Teoria" to nie jest zbyt fortunne słowo. Zdaję sobie z tego sprawę. Po prostu nie chciało mi się wymyślać innego.

ElżbietaFromage napisał/a:

Mam dokładnie odwrotny kierunek przemyśleń. Kiedyś łykałam takie idee jak świeże bułeczki, potem poszłam na filozofię, a tam okazało się, że świeże bułki są niezdrowe. Nie wierzyłam w to co pletli starzy wykładowcy i dalej praktykowałam swoje "czary mary", ale nie działały... Po długich rozmyślaniach, w te i nazad, stwierdziłam, że niczym nie różnię się od "oświeconych capów", tak samo jak i oni, nie mam siódmego zmysłu, który potrafi doświadczyć zaświatów. Im bardziej to trawiłam, tym bardziej dostrzegałam, że na pytania dotyczące: "dlaczego cierpimy", "dlaczego raczej jest coś niż nic" itd. istnieje tylko jedna prawidłowa odpowiedź:

Istniejemy, cierpimy bo tak! Tylko z tego powodu, że jest to możliwe, z żadnego innego. A to czy cierpimy "w jakimś celu", "dla wyższej sprawy", "dla lepszego życia" nie ma zupełnie znaczenia.


Ja też trochę w życiu myślałem, czułem ból bezsensownego istnienia, albo jego pustkę.
I w końcu sobie pomyślałem "A kij z tym. G-ie mi to daje, więc znajdę sobie coś, co będzie bardziej praktyczne. O paradoksie - wygląda na to, że wiara jest bardziej praktyczna niż jej brak.

ElżbietaFromage napisał/a:

Może z nudów? Ludzie z nudów ryzykują życiem, rzucają się w najróżniejsze doświadczenia, kręcą bezsensowne filmiki, w ogóle robią cokolwiek z nudów. Dlaczego nie miałoby być inaczej "po tamtej stronie"? Jesteśmy zblazowanymi istnieniem duszami, które zapodają sobie co chwile jakieś "życie", w którym dostaną ostro po tyłku, ponieważ w swoim istnieniu się im nudzi.


Nie wnikam, czemu te dusze mogłyby to robić. Przedstawiłem czyjeś domniemywanie. Niech to robią choćby dla zakładu. Co za różnica, skoro żyjąc tu i teraz nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się jak jest naprawdę.

nunumu napisał/a:

Jak już wchodzimy w klimaty mitów, to mam wewnętrznie taki swój mit, który nadaje jakąś narrację temu co obserwuję dookoła. Świat miał nigdy nie powstać, ale stało się to przez przypadek, dlatego że nie ma nic perfekcyjnego, nawet w zaświatach, i znudzony, zblazowany, egoistyczny Demiurg postanowił się zabawić. Możliwe, że jest jeszcze niedojrzały i ma mentalność bardzo małego dziecka, które zamyka zebrane robaczki w słoiku, gdzie one męczą się i umierają.


Wiele razy się zastanawiałem czemu jest jak jest. Czasem myslałem, że jeśli Bóg istnieje, to musi mnie nienawidzić.
Ale odpuściłem. Teoria chaosu dla mnie jest ok i nie wprowadza w moje życie dyskomfortu, a wręcz przeciwnie. Jeśli świat powstał z pierdnięcia, co za różnica. Tak jakbyśmy mogli coś na to poradzić...
Jeśli prawdą jest, że życie w obojętnie jakiej formie trwa tylko dlatego, żeby przekazywać kod DNA, a wszystkie rodzaje i gatunki są tylko niezamierzoną deformacją tego kodu, to w dalszym ciągu nie przeszkadza mi to spać spokojnie. OK. Whatever.

nunumu napisał/a:
Na szczęście jednak, wbrew płynącym z chrześcijaństwa pogróżkom, to Piekło się kiedyś skończy, i wszyscy, jak również i sam Demiurg, zostaniemy zbawieni. A nowe dusze może przestaną być wiezione, w końcu może on wreszcie dorośnie?


Że zacytuję Thomasa Elliota: "Piekło to my."

nunumu napisał/a:

Jeżeli kobiecość ma się sprowadzać do cierpienia, nienawiści do siebie, własnego ciała, to jedyny ratunek, to przestać być kobietą, a skoro tak, to zanegować samą siebie. W dodatku jeżeli tak ma być, jeżeli wszystkie kobiety na świecie tak cierpią, to za jakie grzechy? Cóż, wiadomo, że za żadne. Samo to, gdy pomyślałam o cierpieniu samych kobiet, innych, poza mną, rozerwało mi serce, a przecież nie tylko one cierpią, mężczyźni nie mniej. To jest jakieś piekło.


Ludzie cierpią z różnych powodów, ale wierz mi nunumu, większość nie cierpi cały czas, tylko okazjonalnie. Dla nich życie nie jest piekłem.

Nie wiem czemu wysnuwacie wniosek, że kobiecość sprowadza się do cierpienia..?
Moja matka mi mówiła, że jak się urodziłem, to lekarz skomentował moją płeć "Znowu męczennica..."
Albo gnojek wykrakał, albo mi to tak zryło beret, że wolę mieć penisa, a może nie miało specjalnego znaczenia. Trudno wnikać. Fakt, że się trochę nacierpiałem przez biologiczną płeć, ale mimo, że to dalej nic przyjemnego, to stwierdziłem, że dla własnego zdrowia psychicznego nie mam zamiaru dać się wpędzać w jakieś samosprawdzające się przepowiednie i genitalne stereotypy.
Nie zrobiło to ze mnie psychicznie kobiety, ale odpadło mi sporo frustracji związanej z przejmowaniem się głupimi przesądami i poczuciem, że jestem na coś skazany, za grzechy, których nie popełniłem.
Załatwiło sprawę zsuwania się w poczucie bycia ofiarą (losu też).

nunumu napisał/a:
A nie wierzę w coś takiego, bez żartów. Na pewno można lubić swoje ciało będąc kobietą.


Pewnie, że tak. Fakt, narzucanie jakiegoś tam ideału przez media robi dużo złego. Powiecie "A tam. Wszędzie są przecież reklamy, no i wiadomo, nie można im wierzyć."
A jednak. Jak byłem mały to kobiety nie goliły nóg. Było to normalne, że mają owłosione. Teraz kobiety wstydzą się wyjść nie wydepilowane. Stało się to normą.
Jak byłem w UK za to, mimo, że tam wcześniej nastała na to moda, widywałem kobiety z zarośniętymi nogami i nikt nie zwracał na to uwagi. Więc nie dość, że reklama ogłupia, to jeszcze w naszym kraju jakoś bardziej...? :roll:

Inny przykład: celulit.
Teraz nawet mężczyźni wiedzą, że nie chcą mieć dziewczyny z celulitem. Nawet jeśli nie mają pojęcia gdzie tego celulitu szukać. A nie dajcie bogowie jak wiedzą. Pozostanie im fapanie do końca życia do pornoli. Co kto lubi.

Celulit to naturalna forma jaką przybiera tkanka tłuszczowa pod wpływem żeńskich hormonów. Był zawsze, jest i będzie, nikt na to nie umiera. Cecha kobiet.
Kosmetyki antycellulitowe są sztandarowym przykładem na to, jak najpierw tworzy się produkt, a potem kreuje potrzebę.
Wymyślili nawet kremy antycellulitowe dla mężczyzn, a przecież faceci nie mają celulitu... [terefere]?

P.S. Był EDIT
_________________
"Jeśli chcesz mieć coś, czego nie miałeś, musisz zacząć robić coś, czego nie robiłeś."
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-10, 20:26   

nunumu napisał/a:
Jak już wchodzimy w klimaty mitów, to mam wewnętrznie taki swój mit, który nadaje jakąś narrację temu co obserwuję dookoła. Świat miał nigdy nie powstać, ale stało się to przez przypadek, dlatego że nie ma nic perfekcyjnego, nawet w zaświatach, i znudzony, zblazowany, egoistyczny Demiurg postanowił się zabawić.

Mnie właśnie jakakolwiek wielka narracja zupełnie rozwala. Poczucie absurdalności, totalnej przypadkowości istnienia pozwala mi doznać ukojenia.

Armand napisał/a:
Nie wnikam, czemu te dusze mogłyby to robić. Przedstawiłem czyjeś domniemywanie. Niech to robią choćby dla zakładu. Co za różnica, skoro żyjąc tu i teraz nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się jak jest naprawdę.

Więc po co Ci wytłumaczenie dlaczego cierpisz?

Armand napisał/a:
A kij z tym. G-ie mi to daje, więc znajdę sobie coś, co będzie bardziej praktyczne. O paradoksie - wygląda na to, że wiara jest bardziej praktyczna niż jej brak.

Zdecydowanie tak. Pytanie tylko czy możliwe jest uwierzenie w coś, co jest niezgodne z wypracowanym przez nas myśleniem?

Armand napisał/a:
Jeśli prawdą jest, że życie w obojętnie jakiej formie trwa tylko dlatego, żeby przekazywać kod DNA, a wszystkie rodzaje i gatunki są tylko niezamierzoną deformacją tego kodu, to w dalszym ciągu nie przeszkadza mi to spać spokojnie. OK. Whatever.

Jak w takim razie podchodzisz do kwestii swojej kobiecej biologii? Śpisz z nią spokojnie?

Armand napisał/a:
Wymyślili nawet kremy antycellulitowe dla mężczyzn, a przecież faceci nie mają celulitu... [terefere]?

Niektórzy mają.
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-10, 20:35   

nunumu napisał/a:
znudzony, zblazowany, egoistyczny Demiurg postanowił się zabawić. Możliwe, że jest jeszcze niedojrzały i ma mentalność bardzo małego dziecka

Istnieje na ten temat również inna teoria:
Cytat:
absolutnie niewykrywalny Latający Potwór Spaghetti stworzył świat pod wpływem alkoholu (zaczynając od góry, drzew i karła) po czym podłożył wszędzie wokół nas dowody ewolucji, aby przetestować naszą wiarę.
 
 
Armand
użytkownik
ImperialistycznyKnur


Preferowany zaimek: on
Punktów: 775
Posty: 5163
Skąd: Katowice/Katzendorf
Wysłany: 2016-02-10, 21:28   

ElżbietaFromage napisał/a:
Więc po co Ci wytłumaczenie dlaczego cierpisz?


Bo z mojego punktu widzenia jest to tak samo dobra opcja jak każda inna. A nawet pod wieloma względami lepsza niż np. katowanie się myślą, że jestem zesłany do piekła za nic.

ElżbietaFromage napisał/a:
Zdecydowanie tak. Pytanie tylko czy możliwe jest uwierzenie w coś, co jest niezgodne z wypracowanym przez nas myśleniem?


A tego to nie wiem. "Każdy myśli, to co myśli, myśli sobie moja głowa..."
To zależy co kto myśli. Poza tym, myślenie, że się już wszystko wymyśliło jest jakby nie było niezłym zadufaniem i brakiem pokory w stosunku do wszechświata, życia i całej reszty, której być może nigdy nie pojmiemy.

42

Kto wie, czy w ogóle jest co pojmować.
Poza tym nikt nie mówi, że, jak sama to ujęłaś "wypracowane myślenie" musi być tym ostatecznym.
Takie mam poczucie, że jak człowiek zaczyna uważać, że wie już wszystko o wszystkim, to nie ma po co żyć.
Ślepy zaułek.

EDIT: Także, kiedy człowiek zaczyna wierzyć, że jest tam gdzie jest bo jakiś złośliwy bóg/los go tam zesłał, przestaje wierzyć, że ma jakiekolwiek szanse coś z tym zrobić.
Taka prawidłowość mi się nasunęła... Oddajemy sprawczość w ręce bytu, w który być może nawet nie chcemy wierzyć. Albo uważamy, że nam źle życzy.

ElżbietaFromage napisał/a:

Jak w takim razie podchodzisz do kwestii swojej kobiecej biologii? Śpisz z nią spokojnie?


Jak śpię to jest mi ona obojęna x:
A tak na poważnie. Oczywiście, że nie mam patentu na szczęśliwe życie ever after, miewam dysforie, depresje, szlag mnie trafia, mam ochotę mordować ludzi na ulicach i ubliżać przypadkowym przechodniom.
Ale mimo to jest dużo lepiej teraz, niż było kiedyś. A zawdzięczam to temu, że wrzuciłem na luz. Że rozumiem jakie mogę miec opcje i ode mnie zależy co z nimi zrobię. Pewnie, może nie będzie idealnie. Ale wolę radosny brak perfekcji i przymykanie oka na wady od poczucia wszechogarniajacej beznadziei w życiu.
Kosztuje to dużo wysiłku, ale jestem w stanie go z siebie wykrzesać za każdym razem, kiedy przypominam sobie stan, do jakiego nie chcę wracać.

ElżbietaFromage napisał/a:
Niektórzy mają.



Ale to wynika z wahań poziomu hormonów, spowodowanych schorzeniami lub otyłością.
_________________
"Jeśli chcesz mieć coś, czego nie miałeś, musisz zacząć robić coś, czego nie robiłeś."
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-10, 22:11   

Armand napisał/a:
Bo z mojego punktu widzenia jest to tak samo dobra opcja jak każda inna. A nawet pod wieloma względami lepsza niż np. katowanie się myślą, że jestem zesłany do piekła za nic.

Always look on the bright side of life
Armand napisał/a:
To zależy co kto myśli. Poza tym, myślenie, że się już wszystko wymyśliło jest jakby nie było niezłym zadufaniem i brakiem pokory w stosunku do wszechświata, życia i całej reszty, której być może nigdy nie pojmiemy.

Nadeptany robak kurczy się. Tak nakazuje rozsądek. Zmniejsza tem prawdopodobieństwo, iż zostanie nadeptany powtórnie. W języku morału: pokora. - Nietzsche

Armand napisał/a:
Poza tym nikt nie mówi, że, jak sama to ujęłaś "wypracowane myślenie" musi być tym ostatecznym.
Takie mam poczucie, że jak człowiek zaczyna uważać, że wie już wszystko o wszystkim, to nie ma po co żyć.
Ślepy zaułek.

Ślepy zaułek, czy droga wyjścia?


Armand napisał/a:
Ale mimo to jest dużo lepiej teraz, niż było kiedyś. A zawdzięczam to temu, że wrzuciłem na luz. Że rozumiem jakie mogę miec opcje i ode mnie zależy co z nimi zrobię. Pewnie, może nie będzie idealnie. Ale wolę radosny brak perfekcji i przymykanie oka na wady od poczucia wszechogarniajacej beznadziei w życiu.

Podobnie człowiek absurdalny: gdy zgłębi swoją udrękę, zamilkną bogowie. Cisza zostaje nagle przywrócona światu i słychać tysiące głosów ziemi. Wołania nieświadome i tajemne idą od wszystkich ziemskich twarzy: to jest ta druga strona i nagroda za zwycięstwo. Nie ma słońca bez cienia i nie można nie znać nocy. Od chwili, gdy człowiek absurdalny mówi: tak, jego wysiłkom nie będzie końca. Lecz jeśli istnieje los, to nie został dany z wysokości, dane jest tylko rozwiązanie nieuchronne; człowiek absurdalny stwierdza, że jest ono nieuchronne i godne pogardy. Lecz wszystko inne do niego należy. Powraca do Ŝycia, Syzyf do swego głazu. Syzyf rozważa działania następujące po sobie i pozbawione związku, które stają się jego losem – stworzonym przez niego, spojonym jego pamięcią; przypieczętuje je śmierć. Przeświadczony o ludzkim początku wszystkiego, co ludzkie, ślepiec, który chce widzieć, a wie, że nie ma końca ciemnościom, nie ustaje nigdy. Kamień toczy się znowu.
Zostawiam Syzyfa u stóp góry. Człowiek zawsze odnajdzie swój ciężar. Syzyf uczy go wierności wyższej, tej, która neguje bogów i podnosi kamienie. On także mówi, że wszystko jest dobre. Świat bez władcy nie wydaje mu się ani jałowy, ani przemijający. Każda z cząsteczek kamienia, każdy poblask minerału w tej górze pełnej nocy sam w sobie tworzą świat. Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym.


P.S. Widzę, że swój tekst skopiowałeś z jakieś 41 i 42 strony.... hmmm
EDIT
Wygooglałam 42, to prawie jak 23 xD Zgadzam się całkowicie z odpowiedzią 42, choć moim zdaniem lepszą jest Pi(pa)
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
Armand
użytkownik
ImperialistycznyKnur


Preferowany zaimek: on
Punktów: 775
Posty: 5163
Skąd: Katowice/Katzendorf
Wysłany: 2016-02-10, 22:43   

ElżbietaFromage napisał/a:
Poważny lęk, że upośledzę siebie do tego stopnia, że zaakceptuje swój los istoty upośledzonej i będę w takim stanie szczęśliwa. Nie ma chyba nic gorszego. Dlaczego? Gdyż oznaczałoby to pozorną śmierć. Umarłabym, moje »ja« moja


Brzmi to tak jakbyś uważała bycie nieszczęśliwą za cechę swojego charakteru. Albo za kwintesencję egzystencji.

Kiedyś, dawno dawno temu, kiedy byłem bardzo nieszczęśliwy z samym sobą, próbowano do mnie wyciągnąć rękę. Mama prowadziła mnie do psychologów. A ja miałem wewnętrzny opór, żeby się w terapię zaangażować. Bałem się, że mnie zmienią i coś stracę, coś mi odbiorą. Coś bardzo ważnego, chociaz nie do końca zdawałem sobie sprawę co to było.

Przez lata się tak męczyłem, w końcu z własnej woli podjąłem się terapii i mimo, że ten opór znów się pojawił, starałem się go przezwyciężyć i brałem aktywny udział.

Okazało się, że po terapii byłem taką samą osobą jak wcześniej. Nic mi w głowie nie poprzestawiali, nic mi nie odebrano. Zacząłem za to lepiej radzić sobie z życiem i depresją. Podczas terapii zrozumiałem jej naturę (a przynajmniej w wystarczającej na tamten moment części), i pojąłem, że dołowanie się i umartwianie wcale nie jest kwintesencją mojego jestestwa, nie dodaje mi IQ i nie przybliża mnie do zrozumienia sensu życia, bo w istocie nie żyłem wtedy w ogóle. To było jak eunucha rozkminy o kopulacji (a se takie falliczne porównanie strzeliłem, a co!).

Więc zabrałem się do uprawiania życia, chociaż za cholerę nie miałem pojęcia jak to się robi.
W ramach testów porzuciłem swoją męską naturę, a po kilku latach jak widzicie: Voila!
Dalej jest! Nic mię nie ubyło!

A propos 42 (za "Autostopem przez galaktykę"):

Cytat:
"Wielkie pytanie” zostało zadane przez wybitnie inteligentne istoty z innego wymiaru (znane ludziom jako Myszy) wysoce wyrafinowanemu komputerowi Deep Thought (Głęboka myśl), skonstruowanemu wyłącznie na tę okazję. Po siedmiu i pół milionach lat skomplikowanych obliczeń Deep Thought udzielił odpowiedzi, dotyczącej życia, wszechświata i całej reszty.

Brzmiała ona „42”.
_________________
"Jeśli chcesz mieć coś, czego nie miałeś, musisz zacząć robić coś, czego nie robiłeś."
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-10, 22:46   

Armand napisał/a:
Brzmi to tak jakbyś uważała bycie nieszczęśliwą za cechę swojego charakteru. Albo za kwintesencję egzystencji.

Armand napisał/a:
Więc zabrałem się do uprawiania życia, chociaż za cholerę nie miałem pojęcia jak to się robi.
W ramach testów porzuciłem swoją męską naturę, a po kilku latach jak widzicie: Voila!
Dalej jest! Nic mię nie ubyło!

Wbrew potocznemu mniemaniu cierpienia przywiązują nas, przygważdżają do życia: są to nasze cierpienia, pochlebia nam możność ich wytrzymywania, zaświadczają one o naszym statusie bytów, nie zaś widm. A tak gwałtowna jest duma z cierpienia, że przewyższa ją tylko duma z cierpień już doznanych.
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-10, 23:07   

Cytat:
Kiedyś, dawno dawno temu, kiedy byłem bardzo nieszczęśliwy z samym sobą, próbowano do mnie wyciągnąć rękę. Mama prowadziła mnie do psychologów. A ja miałem wewnętrzny opór, żeby się w terapię zaangażować. Bałem się, że mnie zmienią i coś stracę, coś mi odbiorą. Coś bardzo ważnego, chociaz nie do końca zdawałem sobie sprawę co to było.

Przez lata się tak męczyłem, w końcu z własnej woli podjąłem się terapii i mimo, że ten opór znów się pojawił, starałem się go przezwyciężyć i brałem aktywny udział.

Ciekawe, u mnie to niestety działa trochę inaczej. Bardzo chciałam się poddać psychoterapii, licząc na to, że mi w czymś pomoże. Poddawałam się, ale nieskutecznie. W końcu zaczynałam się na nie spóźniać, albo zapominać o zadanych ćwiczeniach, a potem sobie darowałam ze wstydu przed osobami, z którymi próbowałam pracować, że marnuję ich czas. Ostatnią próbę 'podjęłam' u takiej feministycznej psychoanalityczki, umówiłam się z nią, a potem spóźniłam 20 min. Jej już nie było, a jako, że wiem, że psychodynamicy nie lubią spóźnialskich, to sobie darowałam. Jedna z osób która mnie psychoterapeutyzowała stwierdziła u mnie opór, pewnie słusznie, bo sama to widzę. I co? Sama nie widzę w tym sensu. Chciałam sobie pomóc, a coś we mnie tej pomocy nie chce.

To tak absurdalne że aż śmieszne.
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-10, 23:10   

ElżbietaFromage napisał/a:
Wbrew potocznemu mniemaniu cierpienia przywiązują nas, przygważdżają do życia: są to nasze cierpienia, pochlebia nam możność ich wytrzymywania, zaświadczają one o naszym statusie bytów, nie zaś widm. A tak gwałtowna jest duma z cierpienia, że przewyższa ją tylko duma z cierpień już doznanych.

Armand napisał/a:
Kiedyś, dawno dawno temu, kiedy byłem bardzo nieszczęśliwy z samym sobą, próbowano do mnie wyciągnąć rękę. (...) A ja miałem wewnętrzny opór, żeby się w terapię zaangażować. Bałem się, że mnie zmienią i coś stracę, coś mi odbiorą. Coś bardzo ważnego, chociaz nie do końca zdawałem sobie sprawę co to było.
(...)
pojąłem, że dołowanie się i umartwianie wcale nie jest kwintesencją mojego jestestwa, nie dodaje mi IQ i nie przybliża mnie do zrozumienia sensu życia, bo w istocie nie żyłem wtedy w ogóle.

O, to, to!

Przez lata miałam podobnie. Żyłam w przekonaniu, że doświadczanie bólu stanowi wręcz pewną kwintesencję człowieczeństwa. Taki wymiar ponad wymiarami niedostępny dla tych wszystkich banalnych, szarych i płaskich ludzi dookoła. Że w tym się właśnie wyraża mój uwznioślony humanizm. Taki cytat z końcówki "Dzikich palm" mi się wtedy strasznie podobał:

"Tak – pomyślał – jeśli mam wybierać między smutkiem a nicością, wybieram smutek”.

No a lata później przekonałam się, że to tak wcale nie musi wyglądać, że cierpienie jest tylko jedną z możliwych emocji, które dodają życiu smaku, i że nie można przyprawiać wszystkiego jedynie pieprzem :p

A jedyny "zły" efekt tej zmiany w mojej postawie i postrzeganiu był taki, że jak w latach 2013-2014 załapałam ostrą depresję, to nie potrafiłam się już zwinąć w kłębek i na dnie studni rozpaczy i onanizować tam swoim zachwytem nad tym, jak dogłębnie, boleśnie i metafizycznie doświadczam właśnie natury wszechświata (co na tę chwilę pomaga), tylko wiedziałam, że muszę starać się aktywnie szukać dróg wyjścia z tego stanu (co na tę chwilę nie pomaga, ale kapitalnie pomaga w dłuższej perspektywie). :p
 
 
inka
moderator
to hell and back

Preferowany zaimek: ona
Punktów: 196
Posty: 1335
Skąd: Wars&Sawa
Wysłany: 2016-02-10, 23:14   

Niezmierne są cierpienia nieodpowiedniości charakteru ciała do płci wewnętrznej!
Nie wiem czy ktokolwiek może ukoić to cierpienie zwłaszcza kiedy to cierpienie rodzi się w centrum uczucia bycia sobą.
Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć że jedynym ukojeniem było ciągłe dążenie do polepszenia ciała a zwłaszcza wyglądu twarzy.
Wręcz marzyłam o dniu kiedy w końcu obudzę się i w lustrze dojrzę dziewczynę. Pomimo tego marzenia droga była cały czas pod górkę, i każdego wieczoru wydawało się że to marzenie nigdy do skutku nie dojdzie.

Jestem jedna z tych osób które kiedyś doszły do końca ścieżki życia i skoczyły w przepaść nicości. Niestety życie zwyciężyło ponad śmierć a wiec postanowiłam iść do przodu tak daleko na ile mnie stać.

Gdyby mi wyszło z tym końcem, nigdy bym nie doznała odpowiedzi na moje marzenia.
Nie wiem jak mam to tobie przekazać, ale wiem jako osoba która i śmierć i życie spróbowała, że nieustanna wiara w to że w jakiś niewytłumaczalny sposób te myśli, te o dziewczynie spoglądającej z lustra, te marzenia niby niemożliwe, w końcu staną się dniem codziennym.

Wiara czyni cuda, ale to nie wiara w kościół czy doktrynę, ale wiara w to co jest tobie najbliższym ku sercu, w pragnieniu nie widzimisię, ale w otrzymaniu tego czym obdarzeni powinniśmy być od dziecka.

<3
 
 
Armand
użytkownik
ImperialistycznyKnur


Preferowany zaimek: on
Punktów: 775
Posty: 5163
Skąd: Katowice/Katzendorf
Wysłany: 2016-02-11, 00:11   

ElżbietaFromage napisał/a:
Wbrew potocznemu mniemaniu cierpienia przywiązują nas, przygważdżają do życia: są to nasze cierpienia, pochlebia nam możność ich wytrzymywania, zaświadczają one o naszym statusie bytów, nie zaś widm. A tak gwałtowna jest duma z cierpienia, że przewyższa ją tylko duma z cierpień już doznanych.


Co Cię nie zabije to Cię wzmocni. Ale budowanie poczucia dumy na cierpieniu sprawi, że będzie się pożądało tylko więcej cierpienia. Jest w tym coś bardzo sado-masochistycznego.
Zwłaszcza, że człowiek cierpiący zamyka się na innych, a skupia na swoim cierpieniu.
Jest też różnica pomiędzy dumą, a poczuciem własnej wartości.
Dla mnie poczucie własnej wartości bierze się z przekonania, że niezależnie od tego co nas spotka, wybierzemy właściwą dla nas drogę, niezależną od dążeń innych ludzi względem nas.
Duma bierze się ze wstydu. Przed ludźmi, albo przed samym sobą. Nie jest przeciwieństwem wstydu, tylko kamuflażem.

Freja napisał/a:

"Tak – pomyślał – jeśli mam wybierać między smutkiem a nicością, wybieram smutek”.


Freja, podpisuję się pod tym obiema rękami, chociaż obiema bazgrzę.
Kiedy było ze mną naprawdę źle, myślałem, że mam tylko te dwie opcje.
Jest ich dużo więcej, ale skoro zafiksowałem się na tym, że jest to dla mnie wartość, to po cóż miałbym szukać czego innego?

To nie jest tak, że cierpienie jest nieważne. 'Weź "Nie***rdol" i zacznij żyć'
Spora część mojego życia była nim wypełniona. Dzięki temu wiem, ile jestem w stanie znieść. Wiem, jak źle może być i że trzeba włożyć olbrzymi wysiłek, żeby ten zaklęty krąg przerwać. I na tym zdecydowałem się zbudować poczucie własnej wartości. Że mimo cierpienia dałem radę się podnieść. A nie, że je wytrzymywałem, nie mając z tego żadnych profitów. Za wyjątkiem dumy, zbudowanej na izolacji i poczuciu niezrozumienia. Czemu była to dla mnie wtedy wartość sama w sobie? Nie wiem. Może było mi to do czegoś potrzebne. A na pewno nie byłbym teraz tym kim jestem. Byłbym kim innym, ale jaką różnicę by to wtedy mi robiło? Z resztą gdybanie na ten temat nie ma sensu. Gdyby babcia miała wąsy byłaby wojewodą, a gdybym ja je miał, to bym miał lepszy passing. ;-)


nunumu napisał/a:
Jedna z osób która mnie psychoterapeutyzowała stwierdziła u mnie opór, pewnie słusznie, bo sama to widzę. I co? Sama nie widzę w tym sensu. Chciałam sobie pomóc, a coś we mnie tej pomocy nie chce.


Ja zawsze czuję opór przed otworzeniem się w terapii. To jest zupełnie normalne. Terapia jest jak vivisekcja, tylko na duszy. Rozgrzebuje się sprawy, które nie zawsze są wygodne dla własnego wyobrażenia danej osoby. Myślę, że z tego ten opór może wynikać. Może boimy się stracić wyobrażenie.

Podejmowałem się terapii kilka razy i dalej jest tak samo trudno. Mimo wszystko. Ale to nie znaczy, że jest to przeciwwskazanie. Gdybyś nie czuła oporu, to prawdopodobnie by znaczyło, że terapii nie potrzebujesz.

Nikt też za Ciebie nic w terapii nie zrobi. Tak jak wcześniej pisałem, nikt niczego Ci nie zabierze. To nie lobotomia.
_________________
"Jeśli chcesz mieć coś, czego nie miałeś, musisz zacząć robić coś, czego nie robiłeś."
 
 
Lagertha
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-11, 01:22   

inka napisał/a:
Wiara czyni cuda, ale to nie wiara w kościół czy doktrynę, ale wiara w to co jest tobie najbliższym ku sercu, w pragnieniu nie widzimisię, ale w otrzymaniu tego czym obdarzeni powinniśmy być od dziecka.

<3
Mi się na szczęście udało nie zaglądać w śmierć, ale to co mówi Inka to prawda. Z swojej strony mogę dodać, że bardzo często, gdy wydaje się, że nie ma wyjścia - da się takie znaleźć.

Co do cierpienia z powodu ciała.. Też cierpię i to bardzo. Chociażby dlatego, że nie wiem kiedy, o ile w ogóle będzie możliwe u mnie SRS. A jak sobie z tym radzę? Staram się dostrzec te dobre rzeczy. Nie narzekać cały czas na to co sprowadza na mnie cierpienie, choć to akurat jest bardzo trudne. A jak już nie mogę, to obrócić to w żart. Autoironia pomaga. A tak poza tym... Nastawienie jest też bardzo ważne. U mnie wygląda to tak, że tak na prawdę jestem na przegranej pozycji. Po prostu postanowiłam sobie, że skoro tak jest, to skoro mam przegrać, to sprzedam się tak drogo jak się tylko da. I to pchnęło wiele spraw do przodu. I najważniejsze... Może Ci się to wydawać absurdem.. Ale spróbuj siebie pokochać, taka jaka jesteś. Nie wszystko jesteś w stanie zmienić. Nie chodzi mi o to byś na siłę się dopatrywała. Tylko byś skupiła się na tym co w Tobie jest dobrego, co Ci się podoba i staraj się nie skupiać na tych złych emocjach. Rozprosz je tymi dobrymi, działaj dalej i nigdy się nie podawaj.
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-11, 01:25   

nunumu napisał/a:
Ciekawe, u mnie to niestety działa trochę inaczej. Bardzo chciałam się poddać psychoterapii, licząc na to, że mi w czymś pomoże. Poddawałam się, ale nieskutecznie. W końcu zaczynałam się na nie spóźniać, albo zapominać o zadanych ćwiczeniach, a potem sobie darowałam ze wstydu przed osobami, z którymi próbowałam pracować, że marnuję ich czas.

Czasem do pewnych rzeczy trzeba zwyczajnie dojrzeć. Bywało tak, że z wielką pompą ogłaszałam w pamiętniku program zasadniczych zmian w swoim życiu, a 2-3 tygodnie później niczego już w tej kwestii nie robiłam i tak przez następnych kilka lat. A po tych kilku latach było nagle rubudu! i po kilku następnych miesiącach mogłam się już śmiać, że w ogóle miałam kiedyś taki problem, i że się tyle czasu z nim czaiłam.

Poza tym formalna terapia to niejedyna metoda na to, żeby coś w swoim życiu zmienić. Zawsze byłam bardzo dumna z tego, że udało mi się jakoś poradzić bez takiej pomocy, ale patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że mogłoby mi to pomóc dojść do pewnych spraw mniej okrężną drogą. Niemniej jeśli również odczuwasz opory przed skorzystaniem z takiej formy pomocy, to nie znaczy to, że nie możesz próbować niczego zmieniać w swoim życiu. Poznawanie innych ludzi (raczej takich bardziej ogarniętych i doświadczonych), poznawanie ich sposobu życia i myślenia, czytanie książek psychologicznych czy nawet zwykłych poradników samorozwoju - każde takie działanie po kawałku nas zmienia i wtedy po jakimś czasie potrafi nastąpić taki efekt: aha! to ja już rozumiem! I po prostu zaczynasz iść dalej trochę inną drogą.

A czasem też bywa tak, że robimy coś ze sobą w jakiejś kwestii, dopiero jak nas warunki zewnętrzne zwyczajnie zmuszą do ogarnięcia się, bo póki jeszcze można tylko marudzić i nic nie robić, to się tylko marudzi i nic nie robi :p
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-11, 01:43   

inka napisał/a:
Moje pytanie będzie krótkie - jak sobie poradzić z cierpieniem związanym z wyglądem, przy świadomości, że lepiej już nie będzie?

Dobra, to może po zylionie offtopów, spróbuję, coś bardziej na temat. Nie wiem, jak sobie w ogólności radzić, bo nie jestem wszystkimi innymi i nie mam takiej samej sytuacji jak oni, nie jestem na tym samym etapie co inni itp. Niemniej, co mi osobiście pomaga. Pomaga mi poczucie, że ten rower nadal dokądś jedzie.

Mam swoje lata, swoje gabaryty, swoje problemy życiowe i miewam jeszcze swoje własne "jazdy". I pomimo tego staram się po prostu stale coś robić, dla swojego wyglądu, zdrowia, samopoczucia i (przede wszystkim) sytuacji finansowej. Mam jakieś plany, projekty, wykresy wagi, programy ćwiczeń, których realizacja idzie mi lepiej lub gorzej, ale po prostu mam poczucie, że nawet jeśli zygzakiem, to jadę jednak do przodu. No i na koniec, nie żyję tylko myśleniem o tranzycji, mam w życiu inne pasje i na nich docelowo też zamierzam się skupić.
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-11, 08:56   

Armand napisał/a:
Co Cię nie zabije to Cię wzmocni.

Co Cię nie zabije, to nie zabije. Czasami wzmocni, czasami sponiewiera, połamie wszystkie kości.

Armand napisał/a:
Ale budowanie poczucia dumy na cierpieniu sprawi, że będzie się pożądało tylko więcej cierpienia. Jest w tym coś bardzo sado-masochistycznego.

Więcej życia.
Oczywiście, w życiu jest pełno drobnych przyjemności, doznań jawiących się jako przyjemne. Jednak ostatecznie każda sekunda naszego życia jest walką, próbą trzymania tego wszystkiego w kupie, aby się nie rozsypało. Znosimy życie ... ja znoszę życie, tylko dlatego, że wciąż czekam na "lepsze jutro", na to, że jutro będę szczęśliwa. I tym co mnie boli, to właśnie ta tymczasowość siebie, a przynajmniej nadzieja na to, że tam w lustrze, jest jakieś "ja tymczasowe", "ja w budowie". Ale tak szczerze mówiąc, czuję się wykorzystywana przez nadzieję. Dzięki niej tutaj jestem, ale ani jeden dzień nie jest TYM DNIEM, nie jest wartością samą przez się, a jest nią tylko ze względu na iluzoryczny blask "jutra".
Czy chciałabym bardziej cierpieć? Nie. Czy chciałabym wiedzieć, że "jutra" nie będzie? Zdecydowanie tak. Wiem, że byłabym szczęśliwa wówczas, kiedy zostałoby mi nie więcej niż 5 lat życia. A tak, muszę brać w rachubę ewentualność, że czeka mnie jeszcze 40, może 50 lat udręki - niestety takiej delikatnej, sączącej się wolno i narastającej w funkcji stałej, raczej nie skokowo, od której wir codzienności dość łatwo odwróca uwagę, a przez to zniewala.

Armand napisał/a:
Dla mnie poczucie własnej wartości bierze się z przekonania, że niezależnie od tego co nas spotka, wybierzemy właściwą dla nas drogę, niezależną od dążeń innych ludzi względem nas.

Fajnie. Też tak uważam. Cokolwiek nie zrobi się w życiu, zrobi się najlepiej jak to możliwe. Tylko to nie powoduje, że cierpienie mija. Nie sprawia to, że to czego doznajesz jest przyjemniejsze. Nie czyni ciebie nikim więcej niż jesteś. Co więcej możesz spojrzeć na wszystkich innych ludzi, szczęśliwszych i nieszczęśliwszych od siebie i dostrzec to, że tak samo jak oni, wiedziesz najlepsze możliwe życie i znów zastanawiasz się, dlaczego nie jesteś kimś innym?

Armand napisał/a:
Duma bierze się ze wstydu. Przed ludźmi, albo przed samym sobą. Nie jest przeciwieństwem wstydu, tylko kamuflażem.

Uważam dokładnie tak samo jak ty. Problem w tym, że wstyd często wypijamy z mlekiem matki, podobnie jak i winę.
Więc jeżeli nie czujesz wstydu, ani winy z tego powodu kim jesteś, to wspaniale, mogę tylko zazdrościć. Ja czuję się cholernie winna tego, że jestem, zawstydzona swoją istotą, jej materią. I nie dlatego, że mam swoje oczy, a oczy innych, które widzą mnie w lustrze, które obserwują innych, wydają o nich sądy.
Wiem, że jedyne co "moje" we mnie, to właśnie pragnienie śmierci. Jest to najstarsze uczucie jakie pamiętam, starsze od tożsamości płciowej. Do dziś pamiętam swój sen. Miałam wówczas 5 lat. Śniło mi się, że jestem na swoim pogrzebie, siedziałam na płocie cmentarza i patrzyłam na swoją zapłakaną rodzinę. Sama czułam się wspaniale, fajtałam nogami. i jedyne co mnie trzyma przy życiu, to cierpienie innych. Tak więc czuję się winna innym swojego życia i zawstydzona swoją najgłębszą potrzebą.
To, że jestem tutaj, staram się związać koniec z końcem, pogodzić ze swoimi ograniczeniami, a częśćz nich przekroczyć, robię dla innych, aby nie popaść w obłęd. I wciąż czekam na cud śmierci.
Jeszcze niedawno interesowało mnie co "zdarzy się na świecie", co zostanie odkryte. Nowa wiedza pozwalała mi zapomnieć o udrękach życia... Ale nagle zupełnie przestała mnie interesować - czytam z ciekawości, ale nie jak wcześniej - z pasji.

Armand napisał/a:
Ja zawsze czuję opór przed otworzeniem się w terapii. To jest zupełnie normalne. Terapia jest jak vivisekcja, tylko na duszy. Rozgrzebuje się sprawy, które nie zawsze są wygodne dla własnego wyobrażenia danej osoby. Myślę, że z tego ten opór może wynikać. Może boimy się stracić wyobrażenie.

Nie wiem czy zawsze. Dla mnie wiwisekcja własna jest przyjemna, mogę wybebeszyć swoje flaki właściwie przed każdym. Wyciągnąć serce, pokazać jak bije, pomacać płuca, nerką rzucić o ścianę.
Po tylu latach babrania się w samej sobie zrozumiałam tylko jedno, grzebanie w sobie jest jak odcinanie łbów hydrze i właściwie stoi się w miejscu. Właściwie jakie to wszystko ma znaczenie? Grzebanie w przeszłości nie powie nam nic o nas samych, ale uczyni nas hienami cmentarnymi, żywiącymi się dawno umarłymi wspomnieniami. Nic nie rozwiąże, ponieważ rozwiązanie nie tkwi w przeszłości, nie tkwi "w nas", nie tkwi poza nami. Rozwiązania nie ma, bo i nie ma żadnej zagadki.

Czujemy, że gdyby nawet rozwiązano wszelkie możliwe zagadnienia naukowe, to nasze problemy życiowe nie zostałyby jeszcze nawet tknięte. Co prawda, nie byłoby już wtedy żadnych pytań; i to jest właśnie odpowiedź.
- Ludwig Wittgenstein
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
Wild
użytkownik


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: dowolny
Punktów: 54
Posty: 1286
Wysłany: 2016-02-11, 09:13   

Co ja czytam. Nunumu słusznie prosiła o ignorowanie tematu, bo i paszcza i ręce mi opadły po przeczytaniu jakiejś 1/7 całego wątku. I don't believe. Życie jest takie zarąbiste a wy wolicie je tracić na smętne rozważania o samobójczych planach, skąd u was w ogóle takie bzdury się w głowach tworzą?
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-11, 12:06   

Schopenhauer był Dworkin maskulinizmu. Wrona jest Schopenhauerem queeryzmu-genderyzmu.

Jeżeli pozwolisz, to skrytykuję twój punkt widzenia. Pisałaś, że masz pragnienie śmierci. Jest to trochę zaskakujące w kontekście tego, że sny, i zdarzenia, które przytaczasz jako dowody pragnienia śmierci, są manifestacją pragnienia triumfu nad śmiercią. Dziecinnego, to prawda, ale nie nasza wina, że mamy dziecięce pragnienia. Twoja twórczość filozoficzna w tym temacie też wygląda jak manifestacja pragnienia triumfu nad śmiercią - przez intelektualizację i poznanie nieznanego. Twoje definiowanie się jako kobieta, mimo wszelkich trudności, jest wyrazem pragnienia triumfu nad śmiercią - wszak ktoś, kto chce umrzeć, nie powinien chronić swojej tożsamości, swojego ego, przed unicestwieniem, np. przez stanie się mężczyzną. Za każdym razem więc czujesz że wygrywasz ze śmiercią, patrząc jej w oczy i śmiejesz się jak 5-latka patrząca na własny grób.

Zauważam że w ogóle ludzie mają dwa podejścia do nieznanych rzeczy których się boją. Jedni chcą nieznane oswoić przez zrozumienie, a inni po prostu zniszczyć, nie patrzyć. To samo widzę w postawach dwóch grup w stosunku do problemu uchodźców wojennych: jedni chcą ich zrozumieć, a przez to oswoić, a inni po prostu się ich pozbyć, zepchnąć z oczu.
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-11, 12:31   

nunumu napisał/a:
Jeżeli pozwolisz, to skrytykuję twój punkt widzenia. Pisałaś, że masz pragnienie śmierci. Jest to trochę zabawne w kontekście tego, że sny, i zdarzenia, które przytaczasz jako dowody pragnienia śmierci są manifestacją pragnienia triumfu nad śmiercią.

Triumfu w jakim sensie?

nunumu napisał/a:
Dziecinnego, to prawda, ale nie nasza wina, że mamy naiwne dziecięce pragnienia. Twoja twórczość filozoficzna też wygląda jak manifestacja pragnienia triumfu nad śmiercią - przez intelektualizację i poznanie nieznanego.

Ehhh... :D to był pamiętnik dla moich bliskich pisany, aby mogli oswoić się z moją śmiercią. Nie pisałam go dla siebie, tylko dla nich, mając nadzieję, że jeśli go przeczytają i zrozumieją pogodzą się z moją śmiercią.

nunumu napisał/a:
Twoje definiowanie się jako kobieta, mimo wszelkich trudności, jest wyrazem pragnienia triumfu

Z tym się zgodzę. Nikt bardziej nie pragnie żyć, niż osoba, która chce umrzeć.

nunumu napisał/a:
Za każdym razem więc czujesz wygrywasz ze śmiercią, patrząc jej w oczy i śmiejesz się jak 5-latka patrząca na własny grób.

Wręcz przeciwnie, za każdym razem kiedy piszę cokolwiek w tym dzienniku czuję, iż coś przegrywam.

"Wczoraj byłam u siostry, przyjechał do niej nasz brat z dziećmi. Pierwszy raz powiedziałam im, że wolałabym nie żyć – zagalopowałam się w swoich wypowiedziach, brak kontroli po alkoholu zawsze mnie dopada. Cóż... była to jednak prawda. Faktem jest, że cieszę się z tego, że mam taką, a nie inną rodzinę, że jestem jej częścią – jednak nie to jest przecież treścią moich słów, a to, że moje życie jest udręką, bezsensownym trwaniem, które nie ma znaczenia – dla mnie nie ma (tylko w sensie negatywnym – »zawsze mogło być gorzej«).

Czy to, że powiedziałam o chęci śmierci, choć trochę przygotowało ich na możliwy rozwój sytuacji? W sumie chciałabym by, dało im to do myślenia, aby zgodzili się w swoich myślach na moją śmierć. By dali sobie prawo, dać mi moralne prawo do tego, co chcę zrobić – by rozumieli... Z drugiej strony, kiedy pożegnałam się z bratem, poczułam to, że choć mnie rozumie i najprawdopodobniej zrozumie (jeśli to zrobię), to czułam wołanie »zostań!«.

****

Płakałam przez pół nocy – przepełniona żalem – besztając Boga za to, kim mnie uczynił, jaką obdarzył mnie kondycją oraz za świat, w który mnie wrzucił. Pierwszy raz czułam, że serce chce mi pęknąć z bólu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że szczerze potrafię odczuwać tylko żal. Uczucie to jest tłem mojego istnienia, jest wszechogarniające. Pytanie: dlaczego? Dlaczego przypadł mi taki los, którego nie życzyłabym nikomu? Odczuwam bezsens tego pytania, gdyż zdaje się, iż kieruję je w pustkę. Nikt i tak nie słyszy mojego płaczu, który zdaje się podszyty masochistycznym zadowoleniem, ze zdolności do czucia czegokolwiek. Mam dosyć swojego losu, tej sprzecznej osobowości... w braku siebie odczuwam, że siebie posiadam. Jestem brakiem, jestem jego afirmacją. Otchłań, oto czym jestem. Nie »w otchłani"« nie »za zasłoną«, ale czuję się właśnie tą zasłoną, maską, otchłanią, czystą pozytywnością braku siebie oraz ambiwalencją sądów na ten temat. Niemożność na zdecydowanie się jak mam się ocenić, sycenie się tą impotencją, tragicznością własnego bytu. Mam banana w uchu...

****
Nie wiem, który już raz siadam do napisania listu pożegnalnego. Czasami wydaje mi się, że robię to każdego dnia. Właściwie każdy mój oddech jest niczym zapisywanie kolejnych słów, które uświadamiają mi niechęć do życia. Za każdym razem próbuję oddać je, zapisując na kartkach. Ten ból jest jednak niewyrażalny. Wszelkie podjęte przeze mnie próby były nieumiejętne, gubiły po drodze cały sens cierpienia. Nie potrafię wyrazić tego bólu żadnymi słowami. Chcę, abyście wiedzieli, jakie silne i toksyczne uczucie mi towarzyszy, abyście mogli mnie zrozumieć, wybaczyć mi ten czyn.
Wiem, że potrzebuję zrozumienia dla swojego posunięcia. Potrzebne jest mi wysłuchanie tego bólu. Całe życie milczenia doprowadziło mnie do momentu, w którym czuję zupełną bezsilność wobec życia, nie chcę już go podejmować dłużej. Czuję, że nie potrafię żyć – jestem niekompetentna i nie nadaje się do życia. Pełen paraliż, poczucie braku możliwości, niezdolność do dostrzeżenia jakiegokolwiek sensu tego wszystkiego. Odczucie słabości silniejszej od wyzwania, jakie przede mną rzuciło życie. Chcę śmierci i nawet w tym pragnieniu czuję swoją słabość, niemoc do wykonania tego. Nie dlatego, że nie chcę, ale przez to, że brakuje mi – i zawsze brakowało – afektu.

****

Płakałam dzisiaj pod prysznicem, a jak leciały mi łzy, udało mi się określić to odczucie, jakie mi towarzyszy w związku z moim transseksualizmem. To nie jest zwykła bezsilność, czy tendencyjne używane określenie uwięzienia w nie swoim ciele. To coś znacznie gorszego, mocniejszego, co mogłabym nazwać gwałtem. Gwałtem dokonanym przez swoją istotę, na własnym istnieniu. Gwałt ten odbywa się każdego dnia. Odczucie trudne do opisania.
Czuję się upokorzona przez własną istotę, przez to ciało, jego płeć, połączenia w mózgu, geny, jego procesy, które z racji męskiej fizjologii w nim zachodzą. Jest to odczucie jakby to, co dało mi życie, powołało na świat, jednocześnie zadawało gwałt – gwałt kazirodczy, niczym rodzić gwałcący własne dziecko. Rodzic ten każdego dnia upokarza na różne sposoby, przez zabieranie kolejnych nadziei. I nie czuję, aby kiedykolwiek mogło się to zmienić. Bo upokorzenie nie płynie tylko z ciała, elementami tego upokorzenia są różne wymiary życia. Od poczucia upokorzenia przez ciało, geny, hormony, wygląd, myślenie, poprzez codzienne sytuacje, w których inni widzą mnie jako mężczyznę. W tym wszystkim najgorsze jest też to, że inni jedyne co mogą mi dać to litość i współczucie, mogą widzieć we mnie kobietę z litości. Kolejne upokorzenie.
Ten gwałt zadany przez moją istotę, na istnieniu odbywa się każdego dnia... Nie jestem w stanie normalnie funkcjonować... w takich warunkach wszystko, czego tylko nie zrobię, wydaje się kolejnym upokorzeniem... Jedynym wyjściem staje się tylko przerwanie takiego stanu rzeczy przez śmierć. Tylko ona może uwolnić od zadawania gwałtu istnieniu, który dokonuje się każdego dnia... odkąd pamiętam.
I jeszcze ten Syndrom Sztokholmski...
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
Ostatnio zmieniony przez ElżbietaFromage 2016-02-11, 12:53, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-11, 12:38   

Cytat:
Triumfu w jakim sensie?

Przez kontrolowanie śmierci, gdy śmierć "próbuje" kontrolować nas. Przez przekonanie, że się zabijesz, kiedy będziesz chcieć, i że nie będziesz się bać, bo wszystko będzie jasne i zrozumiałe.
Cytat:
Nikt bardziej nie pragnie żyć, niż osoba, która chce umrzeć.

Tylko życie prowadzi do śmierci, więc jakże mogłoby być inaczej?
---
Postu niestety nie przeczytałam jeszcze w całości, bo nie mogę, ale przeczytam.
 
 
Freja
ateistyczna bogini
Freja Draco


Tożsamość płciowa: k
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 905
Posty: 7092
Wysłany: 2016-02-11, 12:58   

ElżbietaFromage napisał/a:
sycenie się tą impotencją, tragicznością własnego bytu. Mam banana w uchu...
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-11, 13:17   

Wrona, a co myślisz o potencjale śmierci na stole operacyjnym w czasie SRSu? Na przykład. Był taki jeden km który zrobił to przed samobójem. No i jeszcze mu ktoś życzliwie pomógł, gdy okazało się, że źle poszło.
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-11, 13:20   

Freja napisał/a:
ElżbietaFromage napisał/a:
sycenie się tą impotencją, tragicznością własnego bytu. Mam banana w uchu...

Przypomina mi się tu jeszcze inna historia o biznesmenie, który wszedł do baru, usiadł i zobaczył faceta z bananem w uchu. Wyobraź sobie, z bananem w uchu! I myśli sobie: "Czy ja czasem nie powinienem mu jakoś o tym powiedzieć? Nie, przecież to nie moja sprawa". Ale myśl ta nie daje mu spokoju. Po jednym czy dwóch drin-kach zwraca się do faceta:
– Przepraszam, hmm, ma pan banana w uchu.
Facet na to: – Przykro mi, ale nie wiem, o co panu chodzi.
Biznesmen powtarza: – Ma pan banana w uchu!
Na co indagowany: – Głośniej proszę, bo mam banana w uchu.

"Przebudzenie" Anthony de Mello
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-11, 13:22   

nunumu napisał/a:
Wrona, a co myślisz o potencjale śmierci na stole operacyjnym w czasie SRSu?

Nie rozumiem słowa "potencjał" użytego w tym zdaniu.

nunumu napisał/a:
Na przykład. Był taki jeden km który zrobił to przed samobójem. No i jeszcze mu ktoś życzliwie pomógł, gdy okazało się, że źle poszło.

Super. Bardzo dobrze, że ktoś mu pomógł, jeżeli sam nie był w stanie tego już dokonać.
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-11, 13:24   

Cytat:
Nie rozumiem słowa "potencjał" użytego w tym zdaniu.

Zrobienie tego zabiegu wiąże się z niezerowym prawdopodobieństwem śmierci, niezerowym prawdopodobieństwem, że zmniejszy twoje cierpienie, i z pewnością w kontekście planowania śmierci i tak, nic nie szkodzi, żeby go zrobić.
Cytat:
Super. Bardzo dobrze, że ktoś mu pomógł, jeżeli sam nie był w stanie tego już dokonać.

Owszem, też się cieszę.

Szkoda tylko, jak wielu pluło na pamięć po nim, po fakcie. Na szczęście jemu bez różnicy. Ale na przykład, ja żyję też trochę jednak na złość Kościołowi, żeby potem ktoś nie mógł [terefere] 'patrzcie, głupi chłopak który chciał być dziewczyną, zmienił płeć i się zabił, zabrońmy zmian płci'. Złośliwość, nienawiść, wciąż we mnie jest jakąś siłą która mówi mi 'handle with it'.

Rozumiem, jednak, że od jakiegoś czasu nie cierpię tak jak ty. Ale może właśnie dlatego, że mam jakieś wyobrażenie o tym czego doświadczasz, próbuję się przed tym bronić jak sama zresztą widzisz. Bo w sumie sama nie wiem jeszcze, czy nie będę w tym momencie, w którym jesteś teraz, a to co mam teraz, nie jest tylko chwilowe.
Ostatnio zmieniony przez nunumu 2016-02-11, 13:43, w całości zmieniany 4 razy  
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-11, 13:37   

nunumu napisał/a:
Rozumiem, jednak, że od jakiegoś czasu nie cierpię tak jak ty. Ale może właśnie dlatego, że mam jakieś wyobrażenie o tym czego doświadczasz, próbuję się przed tym bronić jak sama zresztą widzisz. Bo w sumie sama nie wiem jeszcze, czy nie będę w tym momencie, w którym jesteś teraz, a to co mam teraz, nie jest tylko chwilowe.

Tylko ja obecnie czuję się prawie wspaniale - gdyby nie oczekujące mnie kanałowe leczenie ósemki i braki włosów na zakolach.
Jest źle, zawsze było źle. Jakby ktoś mi powiedział masz tu "tabletkę na ból istnienia"


z chęcią bym ją zażyła. Mimo wszystko cieszę się tym, że zeżarłam dzisiaj pączka na śniadanie, zapiłam go trującą kawą i mogę patrzeć na spowitą chmurami aurę Warszawy. Czy nie można się cieszyć życiem, a jednocześnie powiedzieć "żartowałam, ukrzyżowanko!"?
https://www.youtube.com/watch?v=dBlgJdx6egk
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-11, 13:41   

Cytat:
Tylko ja obecnie czuję się prawie wspaniale

Ufając, że to prawda - mogę tylko napisać, że kamień spada mi z serca.
Cytat:
Czy nie można się cieszyć życiem, a jednocześnie powiedzieć "żartowałam, ukrzyżowanko!"?

Ano, można.
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-11, 13:46   

nunumu napisał/a:
Ufając, że to prawda - mogę tylko napisać, że kamień spada mi z serca.

Hmmm.. a jakby było mi tak źle, że tylko eutanazol mógłby mi pomóc i zażyłabym go, doznając ulgi, to czy kamień również spadłby ci z serca? ;)

Ogólnie życie jest do [terefere]. Z całą pewnością będziemy cierpieć albo z powodu niemożliwych do osiągnięcia potrzeb, albo z powodu psującego się ze starości (i nie tylko starości) ciała, albo przez sytuację ekonomiczną, problemy codzienności. Jeszcze prawdopodobniejsze jest to, że będziemy cierpieć z tego wszystkiego naraz. Dlatego należy edukować ludzi, że zawsze jest droga wyjścia, że zawsze jest eutanazol. Osobiście skorzystałabym z metody doktora Nietzschke z organizacji Exit International, czyli uduszenia się przez zastąpienie tlenu azotem lub helem (ponoć bezbolesne). Przekonała mnie do tego siostra Betty:
https://www.youtube.com/watch?v=RDUnFFo-gd4
http://www.liveleak.com/v...0522&comments=1

Odkąd mam zestaw siostry Betty, każdy dzień jest trochę piękniejszy i lżejszy. W końcu zawsze można rzucić to wszystko i pojechać w nieznane "Ride on Nitro" xDDDD

https://www.youtube.com/watch?v=M7y8mCHrDxU
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-11, 14:11   

Cytat:
Hmmm.. a jakby było mi tak źle, że tylko eutanazol mógłby mi pomóc i zażyłabym go, doznając ulgi, to czy kamień również spadłby ci z serca?

Tak. Prędziej czy później wszyscy umrzemy, więc co za różnica, czy prędzej, czy później; zawsze za to lepiej się czuję gdy wiem. że ktoś nie cierpi.

Kiedyś myślałam, że chyba mam socjopatyczne lub narcystyczne skłonności, bo wyobrażając sobie, że ludzie których lubię, albo nawet bliscy, przestają istnieć, jakoś szczególnie nie cierpię; jeżeli lubię z kimś rozmawiać to mi szkoda, bo nie będę mogła dalej rozmawiać, ale czuję też że nie ma ludzi niezastąpionych. Wiele razy pisałam że jestem egoistką bez serca, prawda?
Cytat:
Dlatego należy edukować ludzi, że zawsze jest droga wyjścia, że zawsze jest eutanazol.

Napisałabym jakie drogi wyjścia popieram, ale po tym zainteresowałby się mną CBŚ, i ktoś by jeszcze na mnie awans zrobił - więc nie.
Ostatnio zmieniony przez nunumu 2016-02-11, 14:14, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-11, 14:14   

nunumu napisał/a:
Tak. Prędziej czy później wszyscy umrzemy, więc co za różnica, czy prędzej, czy później; zawsze za to lepiej się czuję gdy wiem. że ktoś nie cierpi

Nigdzie nie napisałam, że nie cierpię ;P
Po prostu potrafię się cieszyć dobrą kawą i poranną rosą, pomimo cierpienia, a właściwie w przerwach między jedną zgryzotą, a drugą. Choć nie... zgryzoty są cały czas ;)

nunumu napisał/a:
Wiele razy pisałam że jestem egoistką bez serca, prawda?

Pierwszy raz to napisałaś, ale myślę, że jest tak jak piszesz.
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
Ostatnio zmieniony przez ElżbietaFromage 2016-02-11, 14:18, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-11, 14:17   

Cytat:
Nigdzie nie napisałam, że nie cierpię ;P

Wiem, ale ja pisałam o sytuacji po eutanazji, która nastąpiła w momencie, gdy już nie mogłabyś się cieszyć.
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-11, 14:19   

nunumu napisał/a:
Quote:
Triumfu w jakim sensie?

Przez kontrolowanie śmierci, gdy śmierć "próbuje" kontrolować nas. Przez przekonanie, że się zabijesz, kiedy będziesz chcieć, i że nie będziesz się bać, bo wszystko będzie jasne i zrozumiałe.

Zdecydowanie wolałabym, aby to śmierć wzięła kontrolę nade mną. Wynika to z ucieczki od odpowiedzialności za śmierć.

Cytat:
Naprawdę chcę już umrzeć, mieć nieuleczalny nowotwór, zginąć w wypadku, zasnąć i się nie obudzić. Śmiertelna choroba, czy też wypadek, kuszą odebraniem odpowiedzialności za śmierć. Samobójstwo jest wzięciem na siebie pełnej odpowiedzialności – i to w tym jest takie trudne, wziąć na barki odpowiedzialność za własną śmierć. A życie wciąż ma tyle do zaoferowania, wciąż oferuje możliwość niebrania odpowiedzialności za własne umieranie – jest niczym kasyno, w którym można szaleć i szaleć, trwonić, wydawać, przegrywać lub
wygrywać. W podejmowaniu życia nie ma właściwie czynu – to ktoś inny przyczynił się do naszego istnienia. Nie jesteśmy odpowiedzialni za to, że tu jesteśmy i nie chcemy być odpowiedzialni za swoje odejście. Żyć to dać się nieść siłą rozpędu czyjegoś czynu, nie własnego. Jedyny czyn, za który jesteśmy autentycznie w pełni odpowiedzialni, to samobójstwo.

***

Przez ostatni rok byłam szczęśliwa jedynie wówczas, gdy podczas badań w szpitalu, znaleziono u mnie guza tarczycy. Ze szpitala wyszłam cała w skowronkach. Patrzyłam na swoje odbicie w witrynach sklepowych i szybach samochodu, i widziałam swój uśmiech. Czułam się lekka, jakbym nie musiała się już martwić o to, aby »spełnić siebie«. Gdy przyszłam do domu, czytałam o nowotworach tarczycy. Miałam nadzieję na to, że wyniki biopsji wskażą na to, że guz jest złośliwy, w swojej najbardziej zjadliwej, nieuleczalnej postaci. Wyobrażałam sobie też kolejne stadia choroby. Miałam pełno energii, przestałam się zupełnie martwić swoim wyglądem. Nie miałam też poczucia winy, gdy myślałam o samobójstwie. Moje samopoczucie było tak dobre, że jeszcze przez kilka tygodni po tym, jak dowiedziałam się, że zmiana jest łagodna, miałam dobry nastrój. Myślę, że to przez to, że nigdy wcześniej, śmierć własna nie była bardziej realna. Dziewczynka zamknięta w pudle nagle zobaczyła, że może stać się z nią coś więcej, co jest równie autentyczne jak jej płacz.


nunumu napisał/a:
Wiem, ale ja pisałam o sytuacji po eutanazji, która nastąpiła w momencie, gdy już nie mogłabyś się cieszyć.

Musiałaś od razu dodawać "nie mogłabyś się cieszyć"... I [terefere] mi całą wizję eutanazji. Muszę się teraz pozbierać... ;) )


Myślę, że swoją eutanazją będę się sycić niczym bohaterowie reklam jedząc snickersa, a potem to już wszystko jedno.

nunumu napisał/a:
Zrobienie tego zabiegu wiąże się z niezerowym prawdopodobieństwem śmierci, niezerowym prawdopodobieństwem, że zmniejszy twoje cierpienie, i z pewnością w kontekście planowania śmierci i tak, nic nie szkodzi, żeby go zrobić.

Śmierć na stole operacyjnym albo po operacji, nie wydaje mi się taka zła. Gorsze w mojej opinii są jednak powikłania pooperacyjne, które nie śmiercią, a kalectwem się mogą skończyć. Wylew i paraliż do końca życia... Wówczas nawet ten eutanazol w zasięgu ręki nie będzie. Taka historia Marianny...

Ogólnie w życiu najgorsza jest nadzieja, bo ona wykorzystuje człowieka jak dziwkę. Ty się w niej zakochujesz, ona pięknie gada, snuje plany. Potem Ciebie przeprasza i mówi, że się poprawi, ty jej wierzysz, bo chcesz jej wierzyć. I tak wszystko trwa w nieskończoność, a cudowny kochanek (Schopenhauer) stoi na dworze i moknie.



P.S. Kto idzie na Walnetynki z Schopenhauerem?
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-11, 14:53   

Cytat:
Gorsze w mojej opinii są jednak powikłania pooperacyjne, które nie śmiercią, a kalectwem się mogą skończyć. Wylew i paraliż do końca życia... Wówczas nawet ten eutanazol w zasięgu ręki nie będzie. Taka historia Marianny...

Możesz zrobić operację w miejscu, w którym nikt ci eutanazji nie odmówi. Tamtemu kmowi, o którym wspomniałam, nie odmówili.
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-11, 14:57   

nunumu napisał/a:
Możesz zrobić operację w miejscu, w którym nikt ci eutanazji nie odmówi. Tamtemu kmowi, o którym wspomniałam, nie odmówili.

Problem w tym, że on był Belgiem. W Belgii eutanazja jest legalna tylko dla Belgów. Jedynym krajem, w którym możliwa jest eutanazja "nieobywateli" to Szwajcaria i to tylko w jednym ośrodku (z 4 wykonujących zabiegi), prowadzonym przez organizację Dignitas. Jej koszt w tym miejscu to w przybliżeniu 20.000PLN - trochę drogo. Wykonywana jest nembutalem (jedynym naprawdę bezbolesnym środkiem służącym przerywaniu życia) do tego należy jeszcze dodać, że przeprowadzana jest ona tylko na osobach powyżej 55 roku życia. Co więcej osoba, która się jej poddaje musi być zdolna sama zażyć lek, ponieważ wspomaganie samobójstwa w Szwajcarii jest nielegalne (legalne jest tylko wypisanie odpowiednich leków oraz nie przeszkadzanie w procesie). Nie jest więc to rozwiązanie dla osób sparaliżowanych.
Tak więc póki co, nie ma nadziei ;)
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-11, 15:11   

Dostrzegam jednak wciąż wiele opcji, które możnaby wykombinować, ty nie?
 
 
Belial
użytkownik
Chaos


Preferowany zaimek: on
Punktów: 3
Posty: 965
Wysłany: 2016-02-11, 15:12   

Z tego co pamietam, to Marianna dostala wylewu 2mce po operacji a powodem moglo tez byc samodzielne zwiekszenie dawek hormonow. Czy jakos tak. Religia nie zabrania przypadkiem Mariannie siegniecia po eutanazol? ;) To chyba nie najlepsze porownanie.
_________________
Male inside, human outside.
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-11, 15:17   

nunumu napisał/a:
Dostrzegam jednak wciąż wiele opcji, które możnaby wykombinować, ty nie?

Przyszli samobójcy mają dość wąski zakres widzenia - tak piszą w mądrych książkach psychologicznych. Więc jeśli widziałabym więcej opcji, to wówczas zgodnie z podręcznikami nie mogłabym być przyszłą samobójczynią ;)

Pewnie, że widzę wiele opcji. Jednak zawsze chce się te najprostsze :) [Wycięłam opis o sposobie na samobójstwo./ Lagertha]

Belial napisał/a:
Religia nie zabrania przypadkiem Mariannie siegniecia po eutanazol?

Może i zabrania. Ostatecznie to ona jest decydentem w tej sprawie - jeżeli ręce ma sprawne.
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
Ostatnio zmieniony przez 2016-02-11, 18:50, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Belial
użytkownik
Chaos


Preferowany zaimek: on
Punktów: 3
Posty: 965
Wysłany: 2016-02-11, 15:28   

O ile nie zmienilo sie nic w stosunku do filmu to jedna strone ma sprawna.

Nie zawsze chce sie najprostsze rozwiazanie - ludzie czasem chca utrudniac sobie zycie i wybieraja bardziej skomplikowane rozwiazania
_________________
Male inside, human outside.
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-11, 15:31   

Belial napisał/a:
Nie zawsze chce sie najprostsze rozwiazanie - ludzie czasem chca utrudniac sobie zycie i wybieraja bardziej skomplikowane rozwiazania

To już ich problem.
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
Armand
użytkownik
ImperialistycznyKnur


Preferowany zaimek: on
Punktów: 775
Posty: 5163
Skąd: Katowice/Katzendorf
Wysłany: 2016-02-11, 22:11   

nunumu napisał/a:

Wrona, a co myślisz o potencjale śmierci na stole operacyjnym w czasie SRSu? Na przykład. Był taki jeden km który zrobił to przed samobójem. No i jeszcze mu ktoś życzliwie pomógł, gdy okazało się, że źle poszło.


Gdzieś czytałem o tym kaemie. Miał bodajże trzech braci. Jego matka była jakaś pozajączkowana i od małego mówiła mu, że wolałaby, żeby urodził się chłopcem. Był traktowany gorzej niż jego rodzeństwo z powodu płci.
On nie zabił się bo operacja poszła nie tak. Zabił się z braku miłości w całym jego życiu.

Co do tematu, nie miałem czasu usiąść do tego przez cały dzień i widzę, że poszalałyście.
Nie mam zamiaru przekonywać Was jakie cudowne jest życie. Nie ma musu wierzyć mi na słowo.

ElżbietaFromage napisał/a:
Armand napisał/a:
Ale budowanie poczucia dumy na cierpieniu sprawi, że będzie się pożądało tylko więcej cierpienia. Jest w tym coś bardzo sado-masochistycznego.

ElżbietaFromage: Więcej życia.


Jeśli życie jest dla Ciebie tym samym co cierpienie, to tak.

ElżbietaFromage napisał/a:

Oczywiście, w życiu jest pełno drobnych przyjemności, doznań jawiących się jako przyjemne. Jednak ostatecznie każda sekunda naszego życia jest walką, próbą trzymania tego wszystkiego w kupie, aby się nie rozsypało.
Znosimy życie ... ja znoszę życie, tylko dlatego, że wciąż czekam na "lepsze jutro", na to, że jutro będę szczęśliwa.


Dobrze, że uściśliłaś, że chodzi o Ciebie. Znam dziesiątki ludzi, którzy nie uważają, że muszą "znosić życie". Po prostu żyją i nie robią z tego wielkiej sprawy.

ElżbietaFromage napisał/a:
ja znoszę życie, tylko dlatego, że wciąż czekam na "lepsze jutro", na to, że jutro będę szczęśliwa. I tym co mnie boli, to właśnie ta tymczasowość siebie, a przynajmniej nadzieja na to, że tam w lustrze, jest jakieś "ja tymczasowe", "ja w budowie". Ale tak szczerze mówiąc, czuję się wykorzystywana przez nadzieję. Dzięki niej tutaj jestem, ale ani jeden dzień nie jest TYM DNIEM, nie jest wartością samą przez się, a jest nią tylko ze względu na iluzoryczny blask "jutra".


Też przez długi czas czekałem na jutro. I G-ie mi to dało. Spróbowałem żyć w teraźniejszości i jakoś poszło z górki.

ElżbietaFromage napisał/a:

Fajnie. Też tak uważam. Cokolwiek nie zrobi się w życiu, zrobi się najlepiej jak to możliwe. Tylko to nie powoduje, że cierpienie mija. Nie sprawia to, że to czego doznajesz jest przyjemniejsze.


Nie napisałem, że poczucie własnej wartości sprawia, że cierpienie mija, chociaż jakby się nad tym zastanowić, to ilu znasz ludzi z wysokim poczuciem własnej wartości, którzy cierpią?

ElżbietaFromage napisał/a:
Nie czyni ciebie nikim więcej niż jesteś. Co więcej możesz spojrzeć na wszystkich innych ludzi, szczęśliwszych i nieszczęśliwszych od siebie i dostrzec to, że tak samo jak oni, wiedziesz najlepsze możliwe życie i znów zastanawiasz się, dlaczego nie jesteś kimś innym?


Kim więcej chciałabyś być? Przecież jesteś kobietą, skoro tak czujesz. Sporo rzeczy jest do naprawienia, jeśli Ci przeszkadzają. Czujesz, że brakuje Ci czegoś jeszcze, jeśli chodzi o osobowość? (To nie jest pytanie retoryczne).

ElżbietaFromage napisał/a:

Uważam dokładnie tak samo jak ty. Problem w tym, że wstyd często wypijamy z mlekiem matki, podobnie jak i winę.
Więc jeżeli nie czujesz wstydu, ani winy z tego powodu kim jesteś, to wspaniale, mogę tylko zazdrościć.


Czuję wstyd i miewam poczucie winy. Tak, wyniosłem je ze swoich wczesnych lat. Tak, długo sterowały moim życiem.
Na terapii dowiedziałem się dlaczego i jak się to sterowanie odbywa. Oczywiście wiedza jeszcze nic nie zmienia. Zmienia wysiłek, żeby z tej wiedzy skorzystać.
Dużo trudniejszy etap, bez którego nic się w życiu nie poprawi.

Jeśli chcesz się dalej swojemu wstydowi dawać wodzić za nos, masz do tego prawo.
Ale pamiętaj, że to wstyd Twoich rodziców dany Ci w spadku. A spadku zawsze można się wyrzec.

ElżbietaFromage napisał/a:

Po tylu latach babrania się w samej sobie zrozumiałam tylko jedno, grzebanie w sobie jest jak odcinanie łbów hydrze i właściwie stoi się w miejscu. Właściwie jakie to wszystko ma znaczenie? Grzebanie w przeszłości nie powie nam nic o nas samych, ale uczyni nas hienami cmentarnymi, żywiącymi się dawno umarłymi wspomnieniami. Nic nie rozwiąże, ponieważ rozwiązanie nie tkwi w przeszłości, nie tkwi "w nas", nie tkwi poza nami. Rozwiązania nie ma, bo i nie ma żadnej zagadki.


Tak jak pisałem wcześniej, grzebanie się nie jest sztuką dla samej jeno sztuki, tylko wstępem do działania. Grzebać to się można do samej śmierci.
Moja terapeutka zwykła mawiać "Z niczego nie ma nic." I powtarzała mi to tyle razy, aż przestałem się dąsać i projektować na nią swoją matkę i przyznałem przed samym sobą, że jestem leserem, i jak się nie wezmę do roboty, to będę w tym g-ie taplał się wiecznie, mając za złe całemu światu.

ElżbietaFromage napisał/a:

Płakałam przez pół nocy – przepełniona żalem – besztając Boga za to, kim mnie uczynił, jaką obdarzył mnie kondycją oraz za świat, w który mnie wrzucił. Pierwszy raz czułam, że serce chce mi pęknąć z bólu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że szczerze potrafię odczuwać tylko żal. Uczucie to jest tłem mojego istnienia, jest wszechogarniające. Pytanie: dlaczego? Dlaczego przypadł mi taki los, którego nie życzyłabym nikomu? Odczuwam bezsens tego pytania, gdyż zdaje się, iż kieruję je w pustkę. Nikt i tak nie słyszy mojego płaczu, który zdaje się podszyty masochistycznym zadowoleniem, ze zdolności do czucia czegokolwiek.


Skoro płakałaś przez pół nocy, to znaczy, że stać Cię na afekt.
Skoro czujesz tylko żal, widać z jakiegoś powodu jest go tyle w Twoim życiu, że dzierży palmę pierwszeństwa przed wszystkimi innymi uczuciami.
Nie piszę, że to z powodu TS. Oczywista oczywistość - mogłoby się wydawać. Ale przecież zaczęłaś tranzycję. Nic się nie poprawia? To może przyczyna jest jednak inna? Żal jest zwykle uczuciem, które towarzyszy stracie, lub krzywdzie.

Jeśli uważasz, że Twoja strata lub krzywda nie dotyczy Twojego życia, rodziny, okresu dzieciństwa, to równie dobrze można uznać, że dotyczy życia poprzedniego ;)
Ale zwykle da się coś znaleźć w wczesnym dzieciństwie.

ElżbietaFromage napisał/a:

Nikt bardziej nie pragnie żyć, niż osoba, która chce umrzeć.


Sorry... Zaleciało zbędnym patetyzmem i idealizowaniem samobójstwa...

Kiedyś bardzo chciałem umrzeć. Chciałem, żeby cierpienie się skończyło. Nie miałem odwagi się zabić. Po pierwsze bo bałem się bólu. A po drugie - i dużo ważniejsze - bo chciałem, żeby mi ktoś pomógł. Gdybym podjął próbę, to byłoby tylko wołanie o pomoc. Bo chciałem żyć, tylko nie tak.
Dużo później dowiedziałem się, że nie ma zmiłuj się. Jak chcę żyć inaczej, to sam muszę się tego nauczyć.

Rodzice tego za mnie nie zrobią. Spiep**yli już raz. Nie można na nich w tej kwestii polegać. Ledwo radzą sobie z własną egzystencją.

ElżbietaFromage napisał/a:
Czuję, że nie potrafię żyć – jestem niekompetentna i nie nadaje się do życia.


Zdradzę Ci tajemnicę. Nikt nie jest kompetentny w tej sprawie. Są ludzie, których rodzice lepiej przeszkolili, ale tych nie jest znowu aż tak wielu.
Po prostu improwizujesz. Mnie rodzicie nie nauczyli i musiałem nauczyć się sam. Nauczyli mnie za to sporo zbędnych, szkodliwych rzeczy, które musiałem zweryfikować, wpleć w zupełnie nowy, autorski matriks zachowań. Taki kurs zdobywania doświadczenia całego dzieciństwa w rok. Oczywiście przesadzam. Będę to robił całe życie. Bo na tym ono polega. Inaczej jest nudne.
Dopiero jak zabrałem się za remanent mojego spadku po rodzicach, zacząłem czuć, że moje wysiłki mają sens.

ElżbietaFromage napisał/a:

Ogólnie życie jest do [terefere]. Z całą pewnością będziemy cierpieć albo z powodu niemożliwych do osiągnięcia potrzeb, albo z powodu psującego się ze starości (i nie tylko starości) ciała, albo przez sytuację ekonomiczną, problemy codzienności. Jeszcze prawdopodobniejsze jest to, że będziemy cierpieć z tego wszystkiego naraz.


Zależy czyje.

Można starać się potrzebom zadośćuczynić. Choćby i do śmierci. Zawsze to jakieś zajęcie, i a nuż się uda.

Każdy się kiedyś zestarzeje.

Pytanie brzmi - czy warto się nad tym aż tak spuszczać, zamiast po prostu wziąć się za próbowanie?
_________________
"Jeśli chcesz mieć coś, czego nie miałeś, musisz zacząć robić coś, czego nie robiłeś."
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-12, 11:24   

Armand napisał/a:
Pytanie brzmi - czy warto się nad tym aż tak spuszczać, zamiast po prostu wziąć się za próbowanie?

Kiedyś ktoś mi powiedział (odnośnie zupełnie innej rzeczy): kiedy przestaniesz próbować i w końcu to zrobisz?
Tak więc ile można próbować?

Armand napisał/a:
Dopiero jak zabrałem się za remanent mojego spadku po rodzicach, zacząłem czuć, że moje wysiłki mają sens.

Widać, że mam zupełnie inną kondycję, bo gdy tylko zaczęłam brać się za remanent, to stwierdziłam, że to wszystko nie ma sensu. Później się do tej bezsensowności przyzwyczaiłam i żyję dalej, ale oczywiście "bez sensu".

Armand napisał/a:
Sorry... Zaleciało zbędnym patetyzmem i idealizowaniem samobójstwa...

Inni patetycznie idealizują życie... co zrobić.

Armand napisał/a:
Kiedyś bardzo chciałem umrzeć. Chciałem, żeby cierpienie się skończyło. Nie miałem odwagi się zabić. Po pierwsze bo bałem się bólu. A po drugie - i dużo ważniejsze - bo chciałem, żeby mi ktoś pomógł. Gdybym podjął próbę, to byłoby tylko wołanie o pomoc. Bo chciałem żyć, tylko nie tak.

Dlatego ja nie mam zamiaru próbować :)
Jeśli chcę pomocy, proszę o nią. Niestety wiem, że w tej sprawie nikt mi nie pomoże, sama sobie nie pomogę itd.
Też się boję bólu, ale kto szuka ten znajdzie ;) Znalazłam bezbolesny sposób. Problemem są jednak bliscy. Próbowałam się z nimi pożegnać kilka razy, ale dość nieudolnie, a potem złapał mnie wir pracy, brak czasu dla siebie. Jednak marzenie wciąż zostało.

Armand napisał/a:
Rodzice tego za mnie nie zrobią. Spiep**yli już raz. Nie można na nich w tej kwestii polegać. Ledwo radzą sobie z własną egzystencją.

Czyli jednak Ciebie czegoś nauczyli, jednej z najważniejszych lekcji w życiu: NA INNYCH NIE MOŻNA POLEGAĆ, szczególnie na "bliskich".

Armand napisał/a:
Skoro płakałaś przez pół nocy, to znaczy, że stać Cię na afekt.

Afekt żalu, ale nie szaleństwa.
Całkiem niedawno rozmawiałam ze swoją siostrą. Rozmawiałyśmy o naszym dziadku - zmarł gdy miałam 11 lat. Powiedziała mi podczas tej rozmowy, że była - co było trochę makabryczne - szczęśliwa, bo pierwszy raz okazałam wówczas jakieś uczucia, a szczególnie smutek. Swoją drogą tego dnia byłam na Królu Lwie... ;)
Nie było we mnie nigdy szaleństwa, tylko czysty namysł - w dzieciństwie też stanowił ogromną część mnie. W sumie całe życie mi wszyscy zarzucali to, że nie ma we mnie afektu. Nie, że nie miałam uczuć, miałam, po prostu nigdy ich nie okazywałam, trzymałam silnie na wodzy, aby czasem nie wyszły na wierzch.

Armand napisał/a:
Nie piszę, że to z powodu TS. Oczywista oczywistość - mogłoby się wydawać. Ale przecież zaczęłaś tranzycję. Nic się nie poprawia? To może przyczyna jest jednak inna? Żal jest zwykle uczuciem, które towarzyszy stracie, lub krzywdzie

Tranzycja tylko mi uświadomiła, że nie myliłam się, iż nie mam szans. Dzięki niej doświadczyłam bezsilności. Z innymi rzeczami w życiu poradziłam sobie, może nie ze wszystkimi, ale nie są na tyle istotne, aby miały znaczenie.
Niegdyś miałam ksywkę "Alternatywa", gdyż uważałam, że bezsilność nie istnieje. Kłóciłam się z psychologami na ten temat. Mówiłam: "zawsze jest jakieś rozwiązanie". Odpowiadali: "to przesuń tę ścianę". Odpowiadałam" "dajcie ni narzędzia". Na co oni: "bez narzędzi", a wówczas się śmiałam i odpowiadałam: "narzędzia są naszą siłą".
Ironia losu, teraz dostrzegam, że ani jedno narzędzie, nie jest w stanie przesunąć tej ściany, która stoi mi na drodze, nie da się jej ominąć. Pozostaje tylko zmienić cel wędrówki i pójść w zupełnie innym kierunku. Tylko po co, skoro w takim przypadku równie dobrze mogę zostać pod ścianą, gdyż innych celów nie czuję.

Armand napisał/a:
Jeśli uważasz, że Twoja strata lub krzywda nie dotyczy Twojego życia, rodziny, okresu dzieciństwa, to równie dobrze można uznać, że dotyczy życia poprzedniego
Ale zwykle da się coś znaleźć w wczesnym dzieciństwie.

Problemy dzieciństwa, nie są bardziej znaczące dla naszego życia niż problemy obecne. Mitologizacja dzieciństwa, w moim przekonaniu, to wymysł Freuda i jego świty. Wiadomo, wyparte znaczące wspomnienia, które nas odmieniły i których dziwnym trafem nie pamiętamy.
Niestety mam zbyt dobrą pamięć ;) Potrafię cofać, przewijać etc. swoje życie w te i we wte. Wiem, że większość ludzi tak nie ma, pewnie jest to dla nich zbawieniem.
A ponadto nie ma najmniejszych dowodów na to, że wydarzenia z dzieciństwa mają większy wpływ na nasze życie niż jakiekolwiek inne. Mit wzięty z bezmyślnego przekalkowania teorii imprintingu, z zagnizdowników, na ludzi.

Armand napisał/a:
Moja terapeutka zwykła mawiać "Z niczego nie ma nic."

Nie jest to zdanie prawdziwe, w sensie logiki. Wręcz jest to zdanie nieprawdziwe :)
Cytat:
Jeżeli 0, to 0 = prawda
Jeżeli 1, to 0 = nieprawda
Jeżeli 1, to 1 = prawda
Jeżeli 0, to 1 = prawda


Armand napisał/a:
eśli chcesz się dalej swojemu wstydowi dawać wodzić za nos, masz do tego prawo.
Ale pamiętaj, że to wstyd Twoich rodziców dany Ci w spadku. A spadku zawsze można się wyrzec.

Niecałkiem. Powiedz to bankom :)

Armand napisał/a:
Jeśli życie jest dla Ciebie tym samym co cierpienie, to tak.

Mniej więcej tak. Życie to nie cierpienie, ale żyć znaczy cierpieć.

Armand napisał/a:
Nie mam zamiaru przekonywać Was jakie cudowne jest życie. Nie ma musu wierzyć mi na słowo.

Życie jest tak samo cudowne, jak nieżycie, w tym sensie, że nie jest stanem bardziej wyjątkowym od nieżycia właśnie. Jesteśmy, nie ma nas. W sumie co za różnica?

Dla mnie życie jest nieprzyjemnym przyjęciem, na którym jestem tylko dlatego, że osoby na których mi zależy, bardzo by cierpiały gdybym sobie wyszła. Więc siedzę sobie w kącie, piję poncz, słucham durnej muzyki, staram się jakoś opanować mdłości spowodowane jego tandetnością i co chwilę zerkam na zegarek.
I wciąż zastanawiam się, czy moi bliscy nie są egoistami, z tego powodu, że chcą bym dalej żyła...
Jeśli ktoś z mojej rodziny powiedziałby mi, że nie chce już dłużej żyć, naprawdę życie jest dla niego cierpieniem, próbował coś z tym zrobić, zastanawiał się nad tym długo i stwierdził, że jedyne czego chce to umrzeć. Powiedziałabym mu: przykro mi, że cierpisz. Jeśli uważasz, że naprawdę chcesz umrzeć, to wierzę Tobie, że tego właśnie chcesz. Jeśli chcesz mogę Ci towarzyszyć w tym czasie, abyś nie był sam.
Wiem, że na Islandii mają podobny zwyczaj. Jeśli ktoś chce się zabić, pyta swoich bliskich o pozwolenie. Jak dla mnie bardzo dojrzałe podejście - ale może ja jestem niedojrzała i tak to widzę ;)

Armand napisał/a:
Dobrze, że uściśliłaś, że chodzi o Ciebie. Znam dziesiątki ludzi, którzy nie uważają, że muszą "znosić życie". Po prostu żyją i nie robią z tego wielkiej sprawy.

I dobrze, że są tacy ludzie. Są jednak i tacy ludzie jak ja. Dla każdego życie jest czym innym i nie powinno się uznawać, że jedno z tych podejść jest lepsze od drugiego.
Doskonale rozumiem osoby, które cieszą się życiem i cieszy mnie to, że one się cieszą. Dlaczego jednak ich stan ma być uznawany za bardziej właściwą odpowiedź na życie niż np. mój?

Armand napisał/a:
Kim więcej chciałabyś być? Przecież jesteś kobietą, skoro tak czujesz.
Nie, nie czuję i w tym jest problem. Chciałabym czuć, czuję tylko brak tej kobiety we mnie. Chyba ci już pisałam kiedyś o tym, ale przytoczę ponownie:

NIE-KOBIETA
Napisałam, że jestem kobietą niezastaną, niebyłą (...) Opisałam tak siebie, nie z racji zanegowania czegoś w sobie, ale dlatego, że odbieram coś jako nieobecne. Nieobecność wskazuje na to, że się kogoś nie zastało. Nieobecność ucznia na lekcji, nieobecność w pracy, nieobecność na spotkaniu. W nieobecności zawarte jest więc przekonanie, że ktoś powinien w danym miejscu być. (...) Sformułowanie »kobieta niebyła« lepiej oddaje poruszony problem. Kobieta, której nie było. Istniejąca tylko jako oczekiwanie. »Nie« nie-kobiety jest oznaczeniem jej pragnienia »w sobie« wynikającego z braku i głodu siebie. (...) Kobieta niebyła to taka, której samo bycie zostało zanegowane. Pomimo że jej nigdy nie było, odczuwa się jej brak. Kobieta, której nigdy nie było, a być powinna.
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
wendigo
użytkownik
TRU ts ;)


Tożsamość płciowa: m
Preferowany zaimek: on
Punktów: 1033
Posty: 10306
Wysłany: 2016-02-12, 22:12   

ElżbietaFromage napisał/a:
Istniejemy, cierpimy bo tak! Tylko z tego powodu, że jest to możliwe, z żadnego innego. A to czy cierpimy "w jakimś celu", "dla wyższej sprawy", "dla lepszego życia" nie ma zupełnie znaczenia. Czy szczur laboratoryjny byłby szczęśliwszy z tego powodu gdyby wiedział, iż jego cierpienie służy innym do leczenia chorób, że dzięki jego cierpieniu, wyciętym powiekom, oczom wypalonym chemikaliami, dzieci nie mają podrażnionych oczu, kiedy myją głowę szamponami testowanymi na "szczurku"?

No mnie by było odrobinienieczkę łatwiej znieść cierpienie wiedząc że dzięki temu ktoś będzie miał coś łatwiej albo nie będzie musiał cierpieć.

ElżbietaFromage napisał/a:
Zawsze kiedy ktoś mówi, że cierpi po to aby stać się doskonałym, osiągnąć oświecenie etc. warto zapytać: a dlaczego nie można było mieć tego od razu?

A dlaczego nie może siedmiolatek napisać matury? Po co tyle lat się uczyć?

ElżbietaFromage napisał/a:
Skoro nie chcesz się znać na sprawach w których cuda się nie zdarzają, to na czym chcesz się znać?

Faktycznie, moja odpowiedź była nieprzemyślana. Potem o tym myślałem i chciałbym raczej odpowiedzieć tak: Wolę jednak wierzyć, że to iż w przypadku jakiejś choroby cud jeszce nigdy nie nastąpił, nie znaczy że już nigdy nie nastąpi. Chociaż jeśli mówimy o chorobach to czy ja wiem czy trzeba od razu uciekać się do cudów? (podałem to jako pewną skrajność), czasem nie cudu nawet trzeba tylko wynalezienia leku.

Cytat:
Doskonale rozumiem osoby, które cieszą się życiem i cieszy mnie to, że one się cieszą. Dlaczego jednak ich stan ma być uznawany za bardziej właściwą odpowiedź na życie niż np. mój?

Ponieważ się cieszą, ponieważ są szczęśliwe, ponieważ czują się dobrze.
_________________
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-13, 09:17   

wendigo napisał/a:
No mnie by było odrobinienieczkę łatwiej znieść cierpienie wiedząc że dzięki temu ktoś będzie miał coś łatwiej albo nie będzie musiał cierpieć.

Myślisz, że ludziom w Auschwitz było łatwiej znosić swój los, wiedząc, że dzięki ich cierpieniu, nazistom będzie lepiej?

wendigo napisał/a:
A dlaczego nie może siedmiolatek napisać matury? Po co tyle lat się uczyć?

A to wynika z praw natury?

wendigo napisał/a:
hociaż jeśli mówimy o chorobach to czy ja wiem czy trzeba od razu uciekać się do cudów? (podałem to jako pewną skrajność), czasem nie cudu nawet trzeba tylko wynalezienia leku.

To nie ja powołałam się na cuda, tylko ty.

wendigo napisał/a:
Ponieważ się cieszą, ponieważ są szczęśliwe, ponieważ czują się dobrze.

- Drogi Jasiu, dlaczego kolor czerwony jest lepszy od zielonego?
- Bo jest czerwony!
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
 
 
wendigo
użytkownik
TRU ts ;)


Tożsamość płciowa: m
Preferowany zaimek: on
Punktów: 1033
Posty: 10306
Wysłany: 2016-02-15, 00:33   

ElżbietaFromage napisał/a:
wendigo napisał/a:
No mnie by było odrobinienieczkę łatwiej znieść cierpienie wiedząc że dzięki temu ktoś będzie miał coś łatwiej albo nie będzie musiał cierpieć.

Myślisz, że ludziom w Auschwitz było łatwiej znosić swój los, wiedząc, że dzięki ich cierpieniu, nazistom będzie lepiej?

No to chyba zależy od osoby, nie? Akurat w tym temacie oglądałem, czytałem, poznałem historie wielu ludzi, niektórzy może nie podchodzili na zasadzie, że jest im łatwiej, ale brali to na spokojnie jako pewną kolej rzeczy.
Poza tym napisałem, że MNIE by było łatwiej, nie wypowiadam się za wszystkich.

ElżbietaFromage napisał/a:
wendigo napisał/a:
A dlaczego nie może siedmiolatek napisać matury? Po co tyle lat się uczyć?

A to wynika z praw natury?

Co? To że aby coś osiągnąć trzeba się uczyć?

ElżbietaFromage napisał/a:
wendigo napisał/a:
Ponieważ się cieszą, ponieważ są szczęśliwe, ponieważ czują się dobrze.

- Drogi Jasiu, dlaczego kolor czerwony jest lepszy od zielonego?
- Bo jest czerwony!

Porównanie jest bez sensu. Jaki ma sens porównywanie kolorów do uczuć?
_________________
 
 
ElżbietaFromage
moderator
Ośmiornica z Wenus


Kim jesteś: ts
Preferowany zaimek: ona
Punktów: 186
Posty: 2533
Skąd: Nie-biegun
Wysłany: 2016-02-15, 10:18   

wendigo napisał/a:

ElżbietaFromage napisał/a:
wendigo napisał/a:
Ponieważ się cieszą, ponieważ są szczęśliwe, ponieważ czują się dobrze.

- Drogi Jasiu, dlaczego kolor czerwony jest lepszy od zielonego?
- Bo jest czerwony!

Porównanie jest bez sensu. Jaki ma sens porównywanie kolorów do uczuć?

Moja odpowiedź miała pokazać bezsensowność, czy raczej tautologiczne zapętlenie twojego posta. Na wyjaśnie, że "cieszenie się jest lepsze, ponieważ jest cieszeniem się" równie dobrze mogę odpowiedzieć "ubolewanie nad życiem jest lepsze, ponieważ jest ubolewaniem". Czujesz idiotyczność takiej odpowiedzi?
_________________
Izolacja, izolacja, kroplówka, cukierki…
Ostatnio zmieniony przez ElżbietaFromage 2016-02-15, 10:46, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
nunumu
użytkownik
płomyczek

Tożsamość płciowa: ag
Kim jesteś: cis
Preferowany zaimek: bez zaimków
Punktów: 9
Posty: 953
Wysłany: 2016-02-15, 10:29   

Cytat:
Czujesz idiotyczność takiej odpowiedzi?

A może to był koan? :)
 
 
wendigo
użytkownik
TRU ts ;)


Tożsamość płciowa: m
Preferowany zaimek: on
Punktów: 1033
Posty: 10306
Wysłany: 2016-02-15, 23:52   

ElżbietaFromage napisał/a:
Moja odpowiedź miała pokazać bezsensowność, czy raczej tautologiczne zapętlenie twojego posta. Na wyjaśnie, że "cieszenie się jest lepsze, ponieważ jest cieszeniem się" równie dobrze mogę odpowiedzieć "ubolewanie nad życiem jest lepsze, ponieważ jest ubolewaniem". Czujesz idiotyczność takiej odpowiedzi?

Tak, tej Twojej owszem ;) Cieszenie się jest lepsze ponieważ jest cieszeniem się, bo sprawia radość, bo powoduje dobre samopoczucie, bo człowiek czuje się dobrze jak się cieszy, bo jest odwrotnością cierpienia - rozumiesz teraz? Chyba prościej się nie da. Jeśli natomiast nie czujesz się lepiej ciesząc się, to Twój temat nie ma sensu - ale chyba tak nie jest, bo gdybyś wolała cierpieć, to nie zakładałabyś tematu o cierpieniu związanym z wyglądem.
_________________
 
 
DeadSally
[Usunięty]

Wysłany: 2016-02-16, 20:01   

wendigo napisał/a:
Cieszenie się jest lepsze ponieważ jest cieszeniem się, bo sprawia radość, bo powoduje dobre samopoczucie, bo człowiek czuje się dobrze jak się cieszy, bo jest odwrotnością cierpienia

To jest jakoś nieprawidłowe bardzo mocno... Część osób po lobotomii bardzo się cieszy w porównaniu do "przed".
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,74 sekundy. Zapytań do SQL: 13